Oskładkowanie umów-zleceń to temat, który w publicznej debacie intensywnie pojawia się od kilkunastu miesięcy. Po serii zapowiedzi o oskładkowaniu takich umów premier Donald Tusk oficjalnie z pomysłu się wycofał. Zrobił to w trakcie swojego expose wygłoszonego w październiku 2012 r. Argumentował wtedy, że nie można zwiększać kosztów pracy w kryzysie.
Po kilkunastu miesiącach - w styczniu 2014 r., zmienił zdanie i zapowiedział, że rok 2014 będzie "początkiem końca ery śmieciówek". Pomóc w tym miał "pakt dla pracy" przedstawiony także w styczniu tego roku przez ministra pracy i polityki społecznej Władysława Kosiniaka-Kamysza. - To szereg rozwiązań zwiększających bezpieczeństwo pracy, skalę zatrudnienia czy np. wspierających mobilność pracowników - mówił w styczniu Kosiniak-Kamysz. Co z realizacją paktu dla pracy?
Zlecenia ze składką
W poprzedni wtorek rząd przyjął przygotowany przez resort pracy projekt nowelizacji Ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych i niektórych innych ustaw. Zakłada on, że osoby pracujące na umowę-zlecenie (niezależnie od liczby takich umów) będą opłacały składki od kwoty co najmniej równej minimalnemu wynagrodzeniu (obecnie to 1680 zł). Objęte obowiązkowymi składkami emerytalnymi i rentowymi będą także wynagrodzenia członków rad nadzorczych.
Rząd chce w ten sposób wyeliminować przypadki, w których osoba wykonująca zlecenie zawarła kilka umów z tym samym zleceniodawcą, np. na 500 zł i 2 tys. zł, a składki odprowadza tylko od tej opiewającej na niższą kwotę. Po zmianach składki będą pobierane obligatoryjnie od umowy opiewającej na co najmniej 1680 zł. Jeśli więc na umowie kwota będzie wynosić 3 tys. zł, to składka będzie naliczana właśnie od tej sumy.
Resort przekonuje, że dzięki temu rozwiązaniu zleceniodawcy będą mieli wyższe emerytury, zasiłki w trakcie urlopów macierzyńskich i rodzicielskich oraz prawo do zasiłku dla bezrobotnych (obecnie zleceniobiorcy mają do niego prawo, tylko gdy przez rok zarabiali co najmniej tyle ile wynosi minimalne wynagrodzenie).
Według szacunków resortu pracy oskładkowanie zbiegów umów-zleceń i pensji członków rad nadzorczych ma zagwarantować w skali roku dodatkowe 650 mln zł w kasie Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Taka metoda szukania pieniędzy na obecne renty i emerytury została już skrytykowana przez niektórych ekspertów. Wioletta Żukowska z organizacji Pracodawcy RP uważa, że to rozwiązanie doraźne. - W dłuższej perspektywie sytuacja funduszu nie ulegnie poprawie, bo składka ma charakter świadczenia zwrotnego i państwo będzie musiało ją oddać w postaci rent i emerytur - dokładnie tyle, ile teraz pobiera. A ze względu na przemiany demograficzne za kilkadziesiąt lat zdolność państwa do wywiązywania się z tych zobowiązań będzie dużo mniejsza - zauważa. Żukowska uważa też, że oskładkowanie zwiększy koszty pracy, a to na pewno nie zachęci pracodawców do przyjmowania nowych pracowników.
Inna organizacja zrzeszająca pracodawców - Lewiatan - pomysł chwali. Jak przekonuje jej ekspert Jeremi Mordasiewicz, nie ma powodu, by osoba mająca podpisane cztery umowy po 500 zł płaciła niższe składki niż osoba, która zawarła jedną umowę na 2 tys. zł. Lewiatan zaznacza jednak, że nowe przepisy powinny być wprowadzone z dłuższym okresem przejściowym. Resort pracy przewiduje, że przygotowana przez niego ustawa będzie miała tylko trzymiesięczny okres vacatio legis - zdaniem Lewiatana powinno być to 24 miesiące. Taki okres pozwoli firmom renegocjować podpisane już kontrakty i po prostu dostosować się do nowych przepisów.
Reforma urzędów pracy
Innym sztandarowym pomysłem resortu pracy zapowiadanym od połowy ubiegłego roku jest nowelizacja Ustawy o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy, zakładająca reformę urzędów pracy. Zgodnie z planem od stycznia 2014 r. urzędy miały dostać szereg nowych narzędzi, tak żeby skuteczniej pomagać poszukującym pracy, a pensje urzędników miały być uzależnione od efektów ich pracy. Ale to nie wszystko. Nowa ustawa miała uruchomić unijne pieniądze z programu "Gwarancje dla młodych". To program, który zakłada, że państwo przedstawi młodej osobie ofertę pracy, szkolenia zawodowego lub dalszej nauki i to w ciągu zaledwie 4 miesięcy od zakończenia edukacji.
Zaproponowała go w grudniu 2012 r. Komisja Europejska, by zmniejszyć bezrobocie wśród młodych (wg Eurostatu pracy nie ma co czwarty Europejczyk do 25. roku życia). W lutym 2013 r. na propozycje Komisji przystały państwa członkowskie. Łącznie na walkę z bezrobociem młodych KE przeznaczyła 6 mld euro, Polska miała w przeliczeniu otrzymać 2 mld zł. 1,2 mld miały wydać zmodyfikowane urzędy pracy. Ale tego nie robią, bo w życie nie weszła obiecana ustawa.
Rząd przyjął ją w styczniu, ale po pierwszym czytaniu w Sejmie została skierowana do sejmowej podkomisji stałej ds. rynku pracy. Wreszcie, po dziewięciu posiedzeniach podkomisja przyjęła projekt 6 lutego, a na najbliższym posiedzeniu Sejmu, które rozpocznie się 12 marca, odbędzie się jej drugie czytanie. Kiedy ustawa wejdzie w życie? - Przewidujemy, że stanie się to na początku maja 2014 r. - mówi Jacek Męcina, wiceminister pracy. Zaznacza jednak, że opóźnienia nie są winą resortu, a wynikają z prac legislacyjnych nad ustawą. - Też chcielibyśmy, aby nowe przepisy już obowiązywały, ale jako resort nie możemy procesu przyspieszyć - tłumaczy.
Nieco zaskakuje fakt, że znacznie krócej trwały prace nad skomplikowaną nowelizacją ustawy o OFE. Rząd przyjął ją 19 listopada, a tuż po świętach Bożego Narodzenia nowelizację podpisał prezydent. Głównym jej założeniem było przesunięcie oszczędności zgromadzonych w OFE do kasy ZUS. Rząd i posłowie koalicji potrafią więc działać bardzo szybko. Szkoda, że wyłącznie wtedy, gdy idzie o dofinansowanie ZUS, a nie np. wsparcie osób wchodzących na rynek pracy lub długotrwale bezrobotnych.
Nowe zasady dla pracujących za granicą
W ostatnich miesiącach rząd intensywnie pracował też nad unijną dyrektywą dotyczącą delegowania pracowników za granicę. Chodzi o osoby, które w ramach swojej umowy świadczą pracę w innym państwie. Nad dyrektywą obradują przedstawiciele rządów państw członkowskich. Na spotkaniu w Brukseli 5 marca uzgodnili oni wspólne stanowisko w sprawie delegowania pracowników. Polskę reprezentował wiceminister pracy Radosław Mleczko. W dyrektywie najpewniej znajdzie się forsowany przez Polskę zapis mówiący o zastępowaniu pracownika delegowanego innym takim pracownikiem, zwłaszcza w przypadku prac sezonowych i cyklicznych.
W dyrektywie doprecyzowano m.in. zasady informowania o zatrudnieniu pracowników w poszczególnych państwach członkowskich (obowiązek prowadzenia strony internetowej z tymi informacjami). Informacja ma być jasna, a dostęp do niej darmowy. Obowiązkiem będzie też określenie organów, do których pracownicy i przedsiębiorcy będą mogli zwracać się po takie informacje. Co ważne, zgodnie z dyrektywą formalności związane z przyjęciem pracownika powinny być jak najprostsze. Teraz treść dyrektywy ustaloną w Brukseli przez przedstawicieli państw członkowskich muszą oficjalnie zaakceptować Rada i Parlament Europejski.
- Polska jest krajem, z którego deleguje się największą liczbę pracowników w UE. Dlatego kształt dyrektywy ma dla nas tak duże znaczenie. W trakcie negocjacji istniało duże ryzyko przyjęcia rozwiązań, które mogłyby prowadzić do znacznego ograniczenia, a wręcz uniemożliwienia delegowania pracowników ze stratą nie tylko dla Polski, ale całej UE - tłumaczy minister Mleczko.