Trwa ładowanie...
Zaloguj
Praca dla ciebie
Przejdź na

Wyjechali, ale wrócili

0
Podziel się:

Z najnowszego spisu powszechnego wynika, że za granicą przez ponad rok przebywa 1,5 mln Polaków. Ilu z nich wróci - nie wiadomo.

Wyjechali, ale wrócili
(Reporter Poland)
Z najnowszego spisu powszechnego wynika, że za granicą przez ponad rok przebywa 1,5 mln Polaków. Ilu z nich wróci - nie wiadomo. Dlatego pytamy tych, którzy wrócili, jak sobie radzą po powrocie?

We dwójkę raźniej

_ Katarzyna, 30 lat, studiowała prawo i administrację _

Decyzję o emigracji podjęłam spontanicznie. Wyjechałam za wielką miłością, dziś mężem i ojcem dwójki naszych dzieci. Miałam 25 lat, byłam na studiach. Postanowiłam zrobić sobie przerwę i podbić Londyn. Największy problem miałam ze znalezieniem pracy, która spełniałaby moje ambicje. Chciałam pracować w biurze, najlepiej w reklamie. Z jednej strony się bałam, z drugiej - ciężko było się przebić. W pewnym momencie w Londynie Polaków było prawie tyle samo co Hindusów. Nie mieliśmy dobrej reputacji.

Później szukałam pracy jako sekretarka, asystentka. W końcu dostałam się do knajpki ze śniadaniami i lunchami, niedaleko St. Paul's Cathedral. Teraz traktuję to jako doświadczenie życiowe, ale wtedy wstydziłam się tej pracy. I to tak, że gdy odwiedzili mnie rodzice, nie chciałam im przedstawić pracodawcy.

Z mężem było inaczej. Jest programistą, w Polsce miał duże doświadczenie zawodowe, pracował w korporacjach. Dobrą pracę, za dobre jak na początek pieniądze, znalazł po dwóch tygodniach. Po dwóch latach pracował w BBC przy dużych projektach.

Długo nie mogliśmy znaleźć odpowiedniego mieszkania. W końcu padło na przedmieścia Londynu. Oysterka (karta komunikacji miejskiej) kosztowała majątek, ale było warto. Po dwóch latach mogliśmy pozwolić sobie na wiele. Zaczęliśmy myśleć o kupnie domku, oczywiście na kredyt. Mimo wszystko chciałam wrócić do kraju. I tak się stało. Mój mąż został w Londynie. To był jeden z najtrudniejszych momentów w życiu.

Po trzech tygodniach od powrotu dostałam dobrze płatną pracę jako specjalista ds. kluczowych klientów. Później skończyłam studia, w międzyczasie wrócił mój mąż, urodziłam synka i pracowałam w reklamie na etacie. Założyliśmy firmę, interaktywną agencję reklamową. Początek był prosty, udało się nam zdobyć kilku stałych klientów. Mieliśmy kontakty w branżach, głowy pełne pomysłów i dużo szczęścia. Kilka miesięcy temu rozbiliśmy biznes na dwa - zajmuję się PR-em, mąż IT.

Większość obowiązków mogę wykonywać zdalnie, dzięki czemu dużo czasu przebywałam z synkiem. Po pewnym czasie stało się to niemożliwe, bo zdarzało się, że nie odchodziłam od komputera przez 16 godzin.

Ten rok nie jest już tak różowy. Kryzys dotknął branżę reklamową. Firmy tną budżety, wielu naszych klientów zagranicznych wycofuje się z rynku polskiego. Dla nas to nie tragedia. W lipcu na świat przychodzi nasza córeczka, więc będzie to idealny moment na odpoczynek, złapanie oddechu, zweryfikowanie rynku oraz wprowadzenie kilku autorskich pomysłów.

Powrotu nie żałuję. Anglię lubię za styl, wielokulturowość, tolerancję, której nam Polakom brakuje, luz i Guinnessa. Polska to mój dom, rodzina, przyjaciele. Nie spodoba się to wielu, ale ja uważam, że jak się chce, to i w Polsce może być dobrze. Trzeba tylko pomóc losowi.

Ryzyko się opłaciło

_ Michał, 30 lat, studiował zarządzanie _

Nie wyjechałem do pracy, moja emigracja miała cel czysto edukacyjny. Przed maturą chodziłem na kursy przygotowawcze na studia w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Z programu zorientowałem się, że nauka w Polsce oznacza odgrzewanie staroci, a nie zgłębianie nowej wiedzy. Nie interesowało mnie, który kraj przoduje w odzyskiwaniu siarki podczas procesu spalania, czy ktoś dziś wydobywa najwięcej węgla. Chciałem czegoś więcej.

W liceum mieliśmy prezentacje uczelni zagranicznych. Większość była bardzo droga. Rodziców nie było stać na czesne - 50 tys. dolarów. Jeżeli chciałem się uczyć poza Polską, musiałem znaleźć uniwersytet, który będzie miał odpowiedni poziom i naukę za darmo. Taką możliwość dawał Uniwersytet Bocconi w Mediolanie. Prywatna uczelnia uznawana za jedną z wiodących instytucji edukacyjnych w Europie z handlu i ekonomii.

Rodziców nie musiałem przekonywać. Oboje skończyli politechnikę, prowadzą własną firmę. Uznaliśmy, że trzeba brać byka za rogi. Wyjechałem po maturze. Miałem 18 lat i pierwszy raz w życiu musiałem o siebie zadbać. Ugotować obiad, robić pranie, poradzić sobie w obcym kraju, a nie znałem słowa po włosku.

Studiowałem zarządzanie, wykłady były w języku angielskim, kadra profesorska międzynarodowa. Szybko dostałem stypendium za dobre wyniki w nauce, które utrzymałem przez okres całych studiów. To był zresztą warunek rodziców. Podczas studiów byłem na dwóch wymianach studenckich - w Holandii i Niemczech. Do stypendium dorabiałem w nietypowy jak na polskie realia sposób. Byłem ambasadorem uczelni u nas. Przylatywałem raz na jakiś czas i opowiadałem o Bocconi w liceach.

Po skończeniu nauki dostałem pracę w firmie farmaceutycznej w dziale marketingu. Byłem m.in. przedstawicielem medycznym. Mieli oddział w Polsce, a ja bardzo chciałem wrócić. Poprosiłem o przeniesienie. I tak znalazłem się w Poznaniu. Było już bliżej do rodzinnego domu w Warszawie.

Praca mi odpowiadała, ale po pewnym czasie przestałem się rozwijać. Wtedy zadzwonił head hunter, który zwrócił uwagę na moje wykształcenie i międzynarodowe doświadczenie. Bardziej od tego, czego się nauczyłem w poprzedniej pracy, liczył się fakt, że pracowałem za granicą. Dostałem propozycję pracy w polskim oddziale światowego giganta, którego produkty znają wszystkie dzieci. Na początku ściągnięto mnie na stanowisko asystenckie, ale umowa była taka, że jak się sprawdzę, to mają dla mnie przygotowaną ścieżkę rozwoju. Pracuję tam od ponad trzech lat i jestem bardzo zadowolony.

W międzyczasie kupiłem mieszkanie. Co ciekawe, pracowałem wtedy na umowie-zleceniu, która nigdy nie była dla mnie przeszkodą w robieniu planów na przyszłość. Ktoś może powiedzieć, że miałem szczęście, ale na wszystko, co mam, ciężko zapracowałem. Podjąłem ryzyko, które się opłaciło. Mimo wszystko, obserwując swój rozwój kariery i to, co osiągnęli moi znajomi, muszę przyznać, że wyjazd z Polski nie gwarantuje, że będzie dostawało się lepsze oferty pracy. Wszystko jest sumą zaangażowania, nauki, odrobiny szczęścia, odwagi, otwartości i wiary w to, że nasze życie nie zależy od systemu czy ogólnej sytuacji w kraju, ale od nas samych.

Młodym, którzy dzisiaj stoją przed wyborem edukacji, która zaważy na ich przyszłości, radzę, żeby szukali możliwości wyjazdu. A najbardziej ci, którym się wydaje, że ich na to nie stać. Jak już się uda, to satysfakcja i poczucie, że udało się coś dla siebie wygrać, będą nie do opisania.

Żyję z oszczędności

_ Paulina, 34 lata, studiowała agroturystykę _

Pochodzę z Lubelskiego. W mojej rodzinie nikt nie wyjeżdżał do pracy za granicę. Ja też nie miałam takich planów, ale po skończeniu studiów dostałam się na sześciomiesięczne praktyki zawodowe w Anglii. Pół roku szybko minęło, ale firma, która mnie ściągnęła, szybko znalazła mi pracę na podobnym stanowisku, tyle że w Szkocji. Przez dwa lata pracowałam w przedsiębiorstwie zajmującym się przetwórstwem warzyw. Później tyle samo w fabryce eksportującej zioła do supermarketów. Do moich obowiązków w tych miejscach należało m.in. sprzątanie biur, pakowanie ziół, byłam też asystentką i osobą odpowiedzialną za dostawy do supermarketów.

Po czterech latach pobytu zdecydowałam, że pora postawić na rozwój, naukę języka i poznawanie ludzi. Zaczęłam edukację w college'u. Kolejne dwa lata zajęło mi zdobycie certyfikatu językowego, później kurs z turystyki. Równolegle pracowałam, żeby móc się utrzymać. Jako sprzątaczka w sklepie zaczynałam o 6 rano, o 8.30 kończyłam i szłam na zajęcia na godz. 9. Wieczorem sprzątałam w banku. Zarabiałam tyle, że po doliczeniu stypendium w wysokości 450 funtów miesięcznie mogłam się utrzymać na dobrym poziomie. Stać mnie było na przyloty do Polski co dwa, trzy miesiące, prezenty dla rodziny i egzotyczne wakacje.

Za granicą jest tak, że jak się chce znaleźć pracę, to się wcześniej czy później uda. Trzeba znać język, przynajmniej w stopniu podstawowym.

Zdecydowałam się na powrót, bo chciałam żyć w swoim kraju, być bliżej rodziny. Tłumaczyłam sobie, że ludzie tutaj żyją, znajomi mają pracę. Myślałam: "Mam potencjał, skoro dałam sobie radę w Szkocji, to w kraju też mi się uda". Pierwsze kilka miesięcy po powrocie byłam bardzo szczęśliwa, bo nigdzie nie musiałam się spieszyć, łączyć pracy z nauką. Walizki odłożyłam do szafy, czułam, że wróciłam do domu.

Pracę dostałam niemal natychmiast. W dniu przylotu na lotnisku spotkałam koleżankę. Powiedziałam, że zaczynam nowy rozdział i za chwilę będę szukać pracy. Wysłała mi link do ogłoszenia - jej firma szukała pracowników. Napisałam CV i po kilku dniach zaproszono mnie na rozmowę. Przyjęli mnie. Praca w obsłudze klienta wydawała mi się na początku pracą marzeń. Wiązała się z kontaktem z ludźmi, przygodą i adrenaliną. Natomiast firma płaciła i płaci do dziś kiepsko. Tłumaczyłam sobie, że może jak trochę popracuję, to coś się zmieni. I tak minęły trzy lata, a ja żyję tym złudzeniem. Od półtora roku wysyłam CV, ale nie mam żadnej odpowiedzi.

Sześcioletniej emigracji zawdzięczam szersze spojrzenie na świat, większą tolerancję i umiejętność postrzegania rzeczywistości nie tylko w czarno-białych barwach. Stałam się też bardziej pewna siebie i świadoma, że poradzę sobie bez względu na sytuację.

Niestety, od trzech lat moja pensja nie przekracza 1,7 tys. zł na rękę, a pracuję w Warszawie. Gdyby nie pomoc rodziny i oszczędności, które mam z emigracji, nie dałabym rady się utrzymać w stolicy. Właściwie się zastanawiam, jak wiążę koniec z końcem.

Powrotu nie żałuję, ale czuję się głęboko rozczarowana rzeczywistością i w chwilach słabości myślę znów o wyjeździe. Ciężko pogodzić mi się z tym, że w Szkocji, pracując jako sprzątaczka, zarabiałam tyle, że mogłam spełniać swoje zachcianki, a w Polsce na o wiele bardziej odpowiedzialnym stanowisku jestem wynagradzana na poziomie, który każe mi zapomnieć o przyjemnościach.

Czytaj więcej w Money.pl
Uciekają z własnego kraju. 300 tysięcy osób Około 300 tys. Irlandczyków wyemigrowało z kraju w ostatnich czterech latach - podała zrzeszająca organizacje młodzieżowe Krajowa Rada Młodzieży Irlandii.
Kolejna fala emigracji. Tym razem wybieramy... Polacy byli najliczniejszą grupą imigrantów w Wielkiej Brytanii. 79 140 Polaków wystąpiło tam w roku 2011-12 o numery ubezpieczenia społecznego
Poprawia się sytuacja na rynku pracy w Polsce Polacy coraz mniej boją się utraty zatrudnienia i coraz częściej optymistycznie patrzą w przyszłość.
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
KOMENTARZE
(0)