Nagły deszcz nie musi oznaczać, że zostaniemy przemoczeni do suchej nitki. Wystarczy za cztery euro kupić parasol z automatu firmy "Dry2go"! Niektóre pomysły biznesowe biorą się dosłownie i w przenośni z powietrza, a czasem nawet - z deszczowej chmury. Trzydziestoletnia Rebecca Augustin doszła do wniosku, że w razie deszczu dobrze byłoby zaopatrzyć się w parasol z automatu, tak jak w paczkę papierosów, gumę do żucia lub butelkę wody mineralnej albo batonik. Wraz z partnerką, Danielą Wallraff, założyła firmę "Dry2go", która sprzedaje parasolki z automatu za jedyne cztery euro. Pomysł chwycił. Interes się kręci.
Siedziba firmy mieści się w Bochum. Siedziba - to brzmi dumnie, ale w przypadku obu przyjaciółek wystarczy im niewielkie biuro. Parasolki zamawiają u wytwórcy w Azji. Po dostawie "ładują" nimi dwa typy automatów. Pierwszy, naścienny, na 45 parasoli, ma 120 centymetrów długości, 40 centymetrów szerokości i tylko 20 centymetrów grubości - wyjaśnia Daniela Wallraf.
Drugi, zwany po prostu "typ 2", mówi szefowa firmy, Rebecca Augustin, to automat wolnostojący. Ma 180 centymetrów wysokości i jest zaopatrzony w ekran ciekłokrystaliczny, na którym wyświetla się ruchome reklamy i krótkie filmiki. Na przedniej ściance automatu można naklejać plakaty, reklamujące wyroby i usługi innych firm.
Zarówno ekran, jak i powierzchnia reklamowa są dla obu przedsiębiorczych przyjaciółek dodatkowym źródłem dochodów. Oba typy automatów utrzymane są w modnym dziś stylu retro. Ustawione są tam, gdzie można spotkać wielu ludzi: na dworcach kolejowych, stacjach metra, na parkingach, przed kinami, teatrami, muzeami, basenami kąpielowymi i stadionami sportowymi.
Parasolka, czy kapturek?
Ponieważ część potencjalnych klientów firmy "Dry2go" może nie mieć ochoty na zakup jednorazowej w gruncie rzeczy parasolki to Rebecca Agugustin i Daniela Wallraf sprzedają w wymyślonych przez siebie automatach także kapturki przeciwdeszczowe z przezroczystej folii oraz płaszcze i specjalne peleryny przeciwdeszczowe dla rowerzystów.
Najdroższą pozycją w budżecie młodej firmy są, jak łatwo się domyśleć, automaty. Dlatego nie zamawia się ich jako gotowych wyrobów, tylko montuje samemu z zakupionych podzespołów. Na razie można je spotkać tylko w kilku miastach Niemiec, położonych niedaleko od centrali firmy w Bochum. W takich metropoliach jak Berlin, Hamburg czy Monachium, obie panie znalazły partnerów franczyzowych, którzy mogą od nich wykupić licencję na użytkowanie automatów w danym mieście.
Ta metoda działania dobrze sprawdza się w praktyce. Nowy automat pojawia się dopiero wtedy, kiedy już zainstalowane na niego zarobią. Najważniejsze jednak, że pomysł chwycił. Tegoroczne lato było w chłodne i deszczowe, i do biura obu pań w Bochum zgłosiło się wielu potencjalnych partnerów nie tylko z Niemiec, ale także z zagranicy: Belgii, Francji, Kanady, Holandii, Rumunii, Czech a nawet z dalekiej Australii.
Klaus Deuse / Andrzej Pawlak
red. odp. Bartosz Dudek