Jego osiągnięcia to m.in. występy drużynowe jako junior w Atenach i Bonoyles w Hiszpanii. Jako młodzieżowiec reprezentował Polskę w Holandii, Belgii, Wielkiej Brytanii i Niemczech. W 2006 r. jako dojrzały zawodnik wywiosłował siódme miejsce w Pucharze Świata i w tym samym roku zdobył srebrny medal na Litwie. O życiowych decyzjach, emigracji, ciężkiej pracy zawodowej i nad sobą samym rozmawiamy z Dawidem Kubiakiem, reprezentantem Polski w wioślarstwie.
Jak się zaczęła twoja przygoda z wioślarstwem?
Pochodzę ze sportowej rodziny. Rodzice poznali się w klubie wioślarskim Tryton. Sam zacząłem pływanie w wieku 6 lat. Do 13-go roku życia trenowałem 3-4 razy w tygodniu. Rodzice wcale mnie nie zachęcali. Z własnej woli poszedłem w 1999 na pierwszy trening do Trytona. Dzięki udziałom w zawodach dużo podróżowałem, poznałem wielu ludzi, w Polsce i za granicą. Choć nigdy nie byłem dobry z języków obcych, w 2006 podjąłem decyzję o wyjeździe do USA, było tam już tam kilku kolegów z kadry. Moim celem było opanowanie języka angielskiego i po roku wrócić do kraju. Kadra była moim priorytetem w tym czasie. Jednak wyjazd do Stanów otworzył mi nowe możliwości. W końcu zacząłem się zastanawiać, czy chcę być zawodowym wioślarzem, a później pewnie trenerem. Czy może chciałbym zrobić coś jeszcze i zasmakować innego życia? W 2008 podjąłem decyzję, że to są moje ostatnie mistrzostwa świata. Była to najtrudniejsza decyzja w moim życiu. Chciałem czegoś więcej, innych wyzwań; nauczyć się angielskiego w USA, zamieszkać tam na
jakiś czas, a także podjąć pracę.
Jak wyglądało twoje życie po rezygnacji z udziału w reprezentacji?
W 2004 r. śp. Bartosz Szczyrba, reprezentant Polski, korespondował z kilkoma uczelniami w USA i udało mu się dostać do Dowling College, gdzie jako wioślarz reprezentował uczelnię. To on ściągnął dwóch Polaków do drużyny i dwa lata później oni pomogli mnie. W momencie wyjazdu nie mówiłem po angielsku - choć z angielskiego maturę zdałem (śmiech)
Co robiłeś w Stanach? Przecież z wiosłowania nie da się wyżyć, a nauka w szkole kosztuje.
Reprezentowałem College i chciałem się przygotować do kolejnych mistrzostw. To był Priorytet. Codziennie o świcie trening, później College. Pierwsze trzy miesiące byłem w klasie ,,English as a second language" (angielski jako drugi język - red.) na najniższym poziomie, wraz ze studentami z Turcji i Chin. Po zajęciach drugi trening, a trenowałem 10 razy w tygodniu. Po pierwszym semestrze zacząłem studiować psychologię i trenerkę. Co do finansów to mieliśmy mieć na miejscu wszystko opłacone, ale już drugiego dnia po przyjeździe okazało się, że będziemy musieli zapłacić 3000 dolarów, a takich pieniędzy nie mieliśmy. Z dwoma kolegami chodziłem po okolicy i bardzo łamanym angielskim pytaliśmy się czy ktoś nie potrzebuje kogoś do pracy. Po dwóch tygodniach zacząłem pracę w McDonaldzie. Do pracy miałem ok. 40 minut na piechotę. Codziennie pokonywałem tę drogę pieszo, bo na transport nie było pieniędzy. Nie mówiąc i nic nie rozumiejąc po angielsku pracowałem na kuchni, na kasie w McDrivie i front line (obsługa
klientów - red.). Praca była do późnej nocy, a rano wstawanie na trening. Za zarobione pieniądze po miesiącu kupiłem sobie rower i zmieniłem pracę na układającego towar w markecie Waldbaums (marka należąca do Tesco - red.). Moim celem, było nauczenie się języka angielskiego, a w McDonaldzie tylko słyszałem hiszpański. W sklepie przepracowałem pięć miesięcy. Z czasem zacząłem więcej rozumieć po angielsku, zgłosiłem się z kolegą na sprzątanie akademików. Mieliśmy płacone za 20 godzin, minimum dol. 7 na godz. i miało być czysto! Amerykanie, wykonujący tę pracę przed nami nie przykładali się i zostali zwolnieni. Przed każdym treningiem o 5:30 rano, żeby nas nikt nie widział, sprzątaliśmy cały budynek na połysk. Zamiatanie, zbieranie petów, liści z trawnika, itd. Na drugim roku przestałem pracować w markecie, ale za to czasem w weekendy wykonywałem prace ogrodowe jak ścinanie drzew, rąbanie drewna, sadzenie, pielenie, koszenie, itd., albo kelnerowałem, dzięki kumplowi, Amerykaninowi, którego rodzice czasem
potrzebowali pomocy w restauracji. Z czasem mój język znacznie się poprawił. Na trzecim roku złożyłem podanie i zostałem Resident Assistant. Jest to osoba odpowiedzialna za studentów, pilnująca porządku, a także żeby się dobrze bawili (śmiech). Po trzecim roku zacząłem prywatnie trenować wioślarzy, rok później już miałem drużynę dziesięciu chłopaków i prywatne lekcje. Zostałem trenerem w Sagamore Rowing Club na okres letni. Dzięki tej pracy zarobiłem na studia w Londynie.
Nie gardziłeś żadną pracą. McDonald's, ogrodnik, praca w markecie, szorowanie korytarzy akademika...
Praca w USA nauczyła mnie kilku różnych rzeczy. Po pierwsze, że żadna praca nie hańbi i że warto zaczynać od najniższych stanowisk, bo nabierasz szacunku do pracy i ludzi którzy ją wykonują. Po drugie, nauczyłem się spoglądać w przyszłość i planować. Nauczyłem się, że ważne jest, aby zatrzymać się na chwilę i pomyśleć co dalej. Jak już masz plan to punkt po punkcie go egzekwuj, a wszystko się ułoży. Trzecie i najważniejsze, masz tylko jedno życie i trzeba uważać aby go sobie nie zepsuć. Trzeba mierzyć wysoko i walczyć o to czego chcesz.
No właśnie. Mieć plan. Zawsze marzyłeś o Londynie. Obecnie tam mieszkasz i pracujesz. Jak tam trafiłeś z koszenia trawników w USA?
Na ostatnim roku złożyłem papiery na jednoroczną magisterkę - Human Resources Management (Zarządzanie Zasobami Ludzkimi - red.) na London School of Economics i dostałem się choć było 729 osób na 43 miejsca. Całe studia kosztowaly 16.500 funtów plus koszty życia w Londynie, około 10.000 funtów. Udało mi się dostać stypendium -10.000 funtów. Reszta pochodziła z oszczędności, ze stypendiów z Polski i pracy w USA.
Studia za granicą są bardzo drogie dla przeciętnego Polaka. Można studiować i zarabiać?
Na moim kierunku było to prawie nie możliwe. Magisterka w rok, bez żadnych przerw, dodatkowo robiłem kwalifikacje zawodową CIPD. Przez osiem miesięcy trwania moich studiów skupiłem się na projekcie dotyczącym problemu z chińskimi absolwentami przyjmowanymi do pracy w znanej światowej agencji informacyjnej Thomson Reuters w ramach programu ,,Talenty". Zacząłem też wiosłować dla uczelni. Ale to szkoła była tym razem moim priorytetem. Pracowałem dalej nad projektem dla Thomson Reuters, za darmo, a mieszkanie moje kosztowało 420 funtów za miesiąc. Mimo, że było stypendium, jakieś oszczędności, to nie było lekko.
Podobno napisałeś najlepszą pracę magisterską na roku.
Moja praca magisterska była oparta na projekcie dla Thomson Reuters i pisałem ją wspólnie z koleżanką, Brytyjką. Różnice osobowościowe, kulturowe, dobrze nas uzupełniały. Dostaliśmy rekomendacje z firmy, dla której robiliśmy projekt.
Dostałeś pracę w Thomson Reuters. Nasi czytelnicy nie uwierzą, że chłopak z Polski, przeszedł ot tak sobie rekrutację w takiej firmie. A może pomocne tu były twoje osiągnięcia sportowe?
Wszyscy moi znajomi, którzy dzięki wioślarstwu dostali się na dobre uczelnie, teraz mają dobrą pracę, bo ciężko na to zapracowali. W niektórych zawodach jest to na pewno bardzo mile widziane, że masz jakąś przeszłość sportową i zostanie to zauważone przez rekruterów, ale w mojej branży - zarządzanie zasobami ludzkimi - nie sądzę, żeby to pomogło. Pracę dostałem, bo napisany projekt został dobrze przyjęty i tuż po mojej ostatniej prezentacji porozmawiałem z osobą odpowiedzialną za relacje pomiędzy Thomson Reuters, a moją uczelnią i poprosiłem, żeby miał mnie na uwadze, jeżeli będzie jakaś wolna posada. Po sześciu miesiącach nadarzyła się okazja i złożyłem aplikację. Przeszedłem przez rekrutację, zacząłem od najniższego szczebla w firmie. Obecnie pracuję jako HR Advisor i zajmuję się tzw. employee life cycle, czyli rekrutacją, awansami, szkoleniami, aż po kwestie związane z zakończeniem kariery i przejściem na emeryturę pracownika. Zarobki na tym stanowisku to jest przedział od 25 do 29 tys. funtów rocznie.
Gdy tak pomyślisz przez co przeszedłeś. Nie lepiej było wybrać wioślarstwo? Miałbyś zapewnioną spokojną przyszłość, choćby jako trener. Nie żałujesz tej drogi jaką przebyłeś?
Haha - gdybym tylko wiedział. Szczerze, mówiąc bycie trenerem było moją najlepszą pracą jak dotąd miałem i pasją zarazem. Wioślarstwo to niesamowity sport. Nie pozwala oszukiwać, sędziowie nie wpływają na wynik. Uczy dobrych postaw i zachowań. Kształtuje osobowość. Jednak ja szukam ciągle czegoś nowego, nowych wyzwań.
Dziękuję za rozmowę.
notował: Paweł Sikorski