Kolejna tarcza antykryzysowa będzie warta przynajmniej 10 miliardów złotych. I to przy założeniu, że druga fala epidemii nie przyśpieszy. Jak wynika z informacji money.pl, rząd zaplanował w sumie kilkanaście miliardów złotych na wsparcie dla branż, które będą dotknięte obostrzeniami.
W piątek premier Mateusz Morawiecki na specjalnej konferencji prasowej przedstawił 10 działań pomocowych dla polskich przedsiębiorców. Część to znane z wiosny rozwiązania - takie jak np. zwolnienie ze składek ZUS. Część pojawia się po raz pierwszy. Nowością będzie np. dofinansowanie kosztów stałych firm. O szczegółach rozwiązań można przeczytać tutaj.
- Polska obroniła swoją pozycję jako kraju z jednym z najniższych wyników pod kątem bezrobocia. Broniliśmy gospodarkę w najlepszym możliwym procencie w porównaniu do PKB w porównaniu do innych krajów Europy - mówił premier. I jak mówił premier, bronić dalej będzie.
Obrona ta będzie jednak podzielona. Jak pokazują dane, nie wszystkie branże mają jednakowe kłopoty.
Kryzys, który wciąż zaskakuje
Najpierw kryzys wywołany pandemią koronawirusa miał przypominać literkę "V". Taki kształt miał się pojawić na wykresach pokazujących spadki i wzrosty gospodarcze. Wyjaśnienie? Szybko tracimy i błyskawicznie się odbijamy, gdy tylko uda nam się opanować epidemię.
Kolejni analitycy mówili, że może być to jednak litera "U". Pionowa ściana zjazdu, pionowa ściana odbijania się z gospodarczego dna i - niestety - długi okres fatalnej sytuacji gospodarczej pomiędzy. Spadek i odbicie miałyby być jednak o wiele szybsze niż w układzie "V".
Inny, ale już czarny, scenariusz zakładał sytuację, która na wykresach pojawiłaby się litera "L". To dramatyczny spadek i długotrwała recesja. Mniej pieniędzy w gospodarce, mniej miejsc pracy i to na długo. Inni wieścili z kolei literkę "W", czyli naprzemienne spadki i wzrosty przez długie miesiące. Taka sytuacja miałaby przypominać trochę przejazd kolejką górską.
I wszyscy prawdopodobnie się pomylili.
Jak wskazują analitycy Deloitte, kryzys gospodarczy (a w zasadzie sytuacja firm) w Polsce i Europie coraz bardziej na wykresach będzie przypominać literkę "K". Dlaczego? Część firm właśnie robi biznes życia i wraca nie tylko do normalności - ale po prostu do zarabiania. Część przedsiębiorców z kolei nie ma dla siebie perspektyw na najbliższe kilkanaście miesięcy.
Potwierdza to w rozmowie z money.pl Paweł Borys, prezes Polskiego Funduszu Rozwoju. - Dziś już wiemy, że są przedsiębiorstwa, na które rzeczywistość koronawirusowa nie wpływa. Są też takie, które w obecnych warunkach po prostu nie mają jak prowadzić normalnej działalności. Wytworzyły się dwie grupy przedsiębiorców: zarabiający normalnie lub nawet więcej i niemający żadnych przychodów - tłumaczy.
I dlatego druga tarcza antykryzysowa będzie warta mniej niż pierwsza. Według założeń rządu - trafi tylko do części firm.
Jak wynika z badania Deloitte - European CFO Survey - nastroje europejskich dyrektorów finansowych doskonale to pokazują. Deloitte od 2015 roku pyta blisko 1,5 tys. przedstawicieli firm z 18 europejskich kraj o ich odczucia związane z sytuacją gospodarczą, stanem ich własnych firm i przewidywaniami.
Badani byli przedstawiciele z takich branż jak: naukowa, handlowa, technologiczna, medialna, energetyczna, górnicza, produkcyjna, budowlana, motoryzacyjna, transportowa i logistyczna oraz turystyczna.
Optymizmu nie ma
Wnioski? Niektórzy o normalności już myślą. Inni odkładają ją nie tylko na przyszły rok, ale nawet na 2022. Wszyscy za to się zgadzają, że w pierwszej połowie 2020 roku gospodarka europejska doświadczyła najgłębszego spadku produkcji od II wojny światowej. Dla niektórych spadki nie są jednak historią, a codziennością. I tych jest wciąż o wiele więcej. A druga fala epidemii właśnie puka do Europy.
Tylko 23 proc. europejskich firm działa na poziomie sprzed COVID-19. Aż 44 procent spodziewa się, że powróci do poziomu sprzed kryzysu dopiero za rok. Z kolei 17 proc. firm wskazuje nawet na rok 2022 - jako najbardziej prawdopodobny czas na pełne ożywienie.
To jednak ogólne podsumowanie sytuacji. Gdy spojrzy się na branże, to sytuacja i nastroje bywają zupełnie różne.
Czytaj także: OncoArendi Marcina Szumowskiego z miliardową umową. Notowania nie ruszyły, popyt na akcje jest zbyt duży
I tak np. 84 proc. dyrektorów finansowych działających na rynku podróży spodziewa się, że poziom zysków sprzed kryzysu nie pojawi się wcześniej niż pod koniec 2021 roku. Tylko co dziesiąty wierzy, że do normalności biznesowej uda się wrócić do połowy przyszłego roku. A to przecież oznacza kolejne 7-8 miesięcy na bardzo niskim poziomie zarobków. Trudno zatem mówić w tym wypadku o optymizmie. Tylko 5 na 100 przedstawicieli tej branży, że stabilizację finansową już ma.
Co drugi przedstawiciel firm logistycznych przekonuje, że pieniądze, które zarabiał przed kryzysem, zobaczy również pod koniec 2021 roku. A przecież mowa nie o większych zyskach, a tylko poziomie sprzed epidemii. Na drugim biegunie są europejskie firmy handlowe. Co trzecia już mówi, że sytuacja jest dobra lub nawet lepsza. Usługi finansowe? Podobnie.
Co może niepokoić? Sytuacja na rynku pracy. Pomimo pierwszych oznak ożywienia gospodarczego, liderzy biznesowi są nadal przekonani, że z pracownikami trzeba będzie się żegnać.
Czytaj także: Kredyty frankowe. Banki proszą o reakcję
Jak wskazują analitycy Deloitte, to właśnie silny rynek pracy był jednym z głównych czynników wzrostu w Europie przed pandemią. Dziś jego kondycja jest niewiadomą. Programy utrzymania miejsc pracy, wprowadzone oczywiście w celu złagodzenia skutków obostrzeń sanitarnych, zapobiegły masowemu wzrostowi bezrobocia.
Pracodawcy wciąż chcą zwalniać
Jednak istotną kwestią dotyczącą przyszłego wzrostu gospodarczego jest to, co stanie się z rynkiem pracy po wygaśnięciu tych programów. Przedstawiciele firm ze strefy euro są w tej chwili przekonani, że w ciągu 12 miesięcy redukcja etatów może sięgać nawet 20 proc. Przedstawiciele przedsiębiorstw spoza strefy euro (w tym również Polski) spodziewają się jeszcze głębszych zwolnień. W ciągu najbliższego roku mogą sięgać nawet 30 proc.
Jak mówi money.pl Paweł Spławski z Deloitte, pomiędzy Polską a innymi europejskimi krajami, które były badane, widać znaczne różnice. I tak np. polscy dyrektorzy finansowi wskazują, że ich firmy teraz zbierają pieniądze na przyszłość - mniej inwestują, za to przygotowują się na gorsze czasy. I widać to w danych dotyczących depozytów bankowych przedsiębiorstw.
Prezes PKO BP Zbigniew Jagiełło podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu mówił nawet, że spora część przedsiębiorców spłaciła swoje zobowiązania i niemal śpi na pieniądzach - bo nie inwestuje.
- Europejscy dyrektorzy finansowi częściej wskazywali, że szykują się na fuzje i przejęcia. Polscy, że interesuje ich budowanie buforów bezpieczeństwa. Nie szukają okazji inwestycyjnych - tłumaczy Paweł Spławski z Deloitte.
Jak mówi, przedsiębiorcy z Polski są wyraźnie ostrożniejsi w ocenie przyszłości. I wyraźnie częściej spodziewają się gorszych wyników. Jak wskazuje, druga edycja badania nastrojów dyrektorów finansowych skończyła się tuż przed najmocniejszym uderzeniem wirusa w Europie - w ostatnim tygodniu października. A to może zwiastować, że w wielu branżach nastrój w ostatnich dniach jeszcze się pogorszył.