Trwa ładowanie...
Zaloguj
Praca dla ciebie
Przejdź na

Czy igreki zmienią rynek pracy?

0
Podziel się:

Młodzi są gotowi poświęcić karierę i zrezygnować z wysokich zarobków w zamian za mniejszą odpowiedzialność i więcej wolnego. Firmy powinny się bać?

Czy igreki zmienią rynek pracy?
(Yuri_Arcurs/iStockphoto)

Młodzi są gotowi poświęcić karierę i zrezygnować z wysokich zarobków w zamian za mniejszą odpowiedzialność i więcej wolnego. Firmy powinny się bać? Rozmowa z Krzysztofem Kwietniem, dyrektorem HR w firmie doradczej Deloitte, odpowiedzialnym za Polskę i Europę Środkową.

_ Marta Piątkowska: Podczas konferencji "Projekt praca dla młodych" w Łodzi 6 grudnia powiedział mi pan, że dzisiaj młodzi są gotowi wziąć odpowiedzialność za swoje życie znacznie później niż poprzednie pokolenia. Dają sobie nawet 10 lat na ustabilizowanie sytuacji zawodowej. Z czego to wynika? _

Krzysztof Kwiecień: Zapewne z warunków, w jakich dorastali. Obserwowali rodziców, otoczenie, zachodzące zjawiska społeczne. Poddali wszystko analizie, wyciągnęli wnioski, a na koniec zaprotestowali.

_ Przeciwko czemu? _

- Prawdopodobnie nie spodobał im się model pracy do późna, który wiązał się głównie z brakiem czasu dla rodziny i przyjaciół oraz zabierał cenne godziny przeznaczone na zainteresowania. Równocześnie pokolenie, które otrzymało dostęp do internetu, mogło nie tylko surfować w sieci, ale na niespotykaną do tej pory skalę podróżować po świecie, brać udział w międzynarodowych wymianach studenckich. Zaczęło porównywać styl życia oparty na ciężkiej pracy rodziców z tym, jak żyje się w innych krajach, i zapragnęło tego, co w każdym modelu najlepsze.

_ Czyli? _

- Stabilnej pozycji zawodowej, dobrej pensji i takich proporcji między życiem zawodowym a prywatnym, które pozwalają na realizowanie się na wielu płaszczyznach.

_ To chyba dobre podejście? _

- Dobre, ale też idealistyczne. Młodzi wierzą, że w innych krajach żyje się w modelu zbliżonym do ich oczekiwań, ale nie biorą pod uwagę, że tamte społeczeństwa teraz przejadają to, co z trudem wypracowały poprzednie pokolenia.

Tak mocno obstają przy swoich oczekiwaniach, że jeżeli nie dostają tego, czego chcą, potrafią bez żalu zrezygnować z pracy.

Bierze się to z tego, że mają dziś inne priorytety życiowe, nie spieszą się z braniem na siebie odpowiedzialności, zakładaniem rodziny. Moment podjęcia docelowej pracy odsuwają do czasu, aż nie zostaną do tego zmuszeni przez ważne wydarzenia życiowe lub zawodowe.

_ Sądzi pan, że 28 proc. Polaków do 25. roku życia, którzy nie mogą znaleźć pracy, by się z panem zgodziło? _

- Żadne pokolenie nie jest grupą jednorodną. Również pokolenie zwane Y - co potwierdzają badania firmy Deloitte w Polsce i nie tylko, np. nasz tegoroczny raport "Pierwsze kroki na rynku pracy". Rozmawiamy o tych, którzy pracę dostali i zaczynają kierować swoim życiem. To zresztą nie tylko moja opinia, ale też kolegów z branży HR. Z badania innej firmy, które ostatnio przeglądałem, wynika, że pokolenie urodzone podczas wojny lub krótko potem wchodziło poważnie na rynek pracy w wieku 16 lat, dzisiejsi 50-latkowie mając 18 lat, 40-latkowie mając 21 lat, a pokolenie Y dopiero w okolicach 30. roku życia. Tendencja do odsuwania tego momentu w czasie jest wyraźna.

Musimy zaakceptować, że młodzi z pokolenia na pokolenie dają sobie coraz więcej czasu na poszukiwanie miejsca zawodowego i podejmowanie kolejnych kroków życiowych, kiedy to zmienia się perspektywa patrzenia na pracę. Do tego czasu niemała część z nich korzysta z komfortu i poczucia bezpieczeństwa, jakie daje im rodzina. Ta część młodego pokolenia po studiach wciąż mieszka z rodzicami, bo wie, że jeśli rzuci pracę i straci źródło dochodów, to zawsze może wrócić do rodzinnego domu. Takie podejście, choć nie mam pewności, czy już dominuje, bardzo osłabia potrzebę usamodzielnienia się.

_ Jeżeli rodzice się na to godzą, to co w tym złego? _

- Nic, pytanie powinno brzmieć: dokąd takie podejście może młodych zaprowadzić?

_ Pan wie dokąd? _

- Nie, ale widzę, jaki ma to wpływ na firmy, które ich zatrudniają. Nie znam takiej, która funkcjonowałaby w oderwaniu od wymagań rynku, a te dziś wymagają od kontrahentów elastycznych postaw. To z kolei rodzi konieczność wypracowania nowych zasad współpracy, na co dzisiejsi 20-latkowie nie zawsze mają ochotę. Anglicy taką postawę nazywają "take it or leave it", czyli "bierzesz albo nie". W ten sposób daleko nie zajdziemy.

_ To główna przyczyna konfliktu z młodymi? Dlatego nazywani są roszczeniowymi? _

- Nie nazwałbym tego konfliktem, tylko brakiem otwartości na nowe realia. Jako przedstawiciel pracodawcy bardzo ich i tę odmienność młodego pokolenia cenię. Oczekiwałbym jednak więcej tzw. aktywnej otwartości. Polegałoby to na tym, że jeżeli to, jak w firmie zorganizowana jest praca, komuś nie odpowiada, to zamiast rezygnować z pracy, powinien powiedzieć: jest tak i tak, to co my wspólnie z tym możemy zrobić? Chodzi o więcej otwartości i gotowość do dialogu. Mam tutaj na myśli obydwie strony. Pracodawcy również powinni podejmować wysiłek, aby starać się jak najlepiej rozumieć młode pokolenie i wspólnie poszukiwać rozwiązań.

Dzisiejsi młodzi wnoszą wiele nowych pomysłów, wiedzy, niestandardowego podejścia do różnych zadań. U nas starsi koledzy i koleżanki uczą się od nich tej niekonwencjonalności i nowego sposobu komunikacji. Jednak, żeby ten proces symbiozy postępował sprawniej, potrzeba większego otwarcia na dialog.

_ Odpowiada pan za zarządzanie ludźmi w Europie Środkowej. Czy tacy są tylko polscy absolwenci? _

- Ja jakiś czas temu przestałem już patrzeć na młode pokolenie i występujące w ramach tej grupy różnice w kontekście geograficznym. Różnice pojawiają się zwykle w całym przekroju tej grupy niezależnie od kraju, a na to nie mamy większego wpływu.

Gdyby zapytała mnie pani, jak polscy pracownicy wypadają na tle pozostałych, to powiedziałbym, że jeżeli widzę różnice, to są to różnice pozytywne. Są oni przedsiębiorczy, innowacyjni, odważni, nie boją się podawać w wątpliwość schematycznych rozwiązań i szukać nowych sposobów. Nie jest też tak, że Polacy są na szczycie, a potem długo, długo nic. Wypadamy jednak w takich porównaniach naprawdę nieźle.

_ Jest coś, czego zazdrości pan młodym? _

- Przede wszystkim praktycznie nieograniczonych możliwości. Mogą robić, co chcą, gdzie chcą i jak chcą. Wszystko zależy od tego, jakie podejmą decyzje. Kiedy wchodziłem na rynek pracy jednym z głównych wyznaczników szans i możliwości była znajomość języków obcych. Ci, którzy je znali, mogli np. wypożyczyć zagraniczne pisma i dowiedzieć się czegoś o życiu na mitycznym Zachodzie z pierwszego źródła.

_ Co z zachowaniem równowagi między życiem a pracą? Nie chciałby pan, tak jak młodzi, umieć powiedzieć "dość" i wyjść z pracy o godz. 17 bez wyrzutów sumienia? _

- Moje pokolenie wychowało się w innych wartościach i okolicznościach. Zacząłem pracę w biznesie w 1992 r. Zarówno ja, jak i moi koledzy stanęliśmy w obliczu nowych możliwości. Zetknęliśmy się z inną kulturą pracy, wynagrodzeniami, szybkim rozwojem, dostępem do wiedzy i szkoleń. To były bardzo motywujące czasy. Wiedzieliśmy równocześnie, że wszystko ma swoją cenę. Do domu wracaliśmy bliżej godz. 19 zamiast o 15.30, jak np. w urzędach. Rozwijaliśmy się. Ani się obejrzeliśmy, a minęło 10 lat i przestaliśmy zadawać pytania i podejmować próby oceny sytuacji, czy to dobrze, czy źle. Ja niczego nie żałuję. Cenię sobie tamte czasy i tak samo cenię sobie i bardzo szanuję miejsce w moim życiu zawodowym, w którym jestem obecnie.

Dziś młodzi mają więcej możliwości wyboru, liczba firm na rynku znacznie wzrosła. W ostatnim czasie w rankingach pracodawców zaczęła się pojawiać budżetówka, która jest synonimem stabilnego etatu za przeciętne pieniądze i ośmiogodzinnego dnia pracy. To również znak nowych czasów. Widać, że młodzi ludzie przewartościowują podejście do kariery, pieniędzy, życia.

_ Może w takim razie igreki mają rację, że w życiu trzeba mieć czas na wszystko, a praca nie jest najważniejsza? _

- Poczekajmy z odpowiedzią jeszcze kilka lat, kiedy dzisiejsze pokolenie Y weźmie w ręce odpowiedzialność za losy naszej gospodarki i kraju. Wtedy będziemy mogli lepiej ocenić, dokąd nas prezentowane obecnie podejście zaprowadzi. Ja myślę jednak pozytywnie.

Czytaj więcej w Money.pl
Bruksela nie docenia Polaków. Będzie lepiej? Spośród 50 tysięcy urzędników zatrudnionych w unijnych instytucjach tylko 2495 to Polacy - wynika z danych stowarzyszenia Network PL.
One wolą macierzyństwo od kariery Międzynarodowe badanie wykazało, że w Czechach największa różnica w aktywności zawodowej między kobietami a mężczyznami powstaje wśród osób po trzydziestce.
Butny i niedouczony. Taki jest polski pracownik Wymachiwanie szabelką w zderzeniu z brukselskim chłodem urzędnika, który chce konkretów wypada groteskowo. Oto prawda polskich eurourzędnikach.
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
KOMENTARZE
(0)