Uciążliwe kontrole, dyskryminacyjne płace, oskarżenia o odbieranie chleba miejscowym, nawet propozycje wprowadzenia deportacji - takie praktyki dotykają imigrantów. ,,Starzy" członkowie Unii coraz częściej dają Polakom do zrozumienia: nie chcemy was tutaj!
Złe czasy dla imigrantów
Według szacunków GUS z ubiegłego roku, od 1 maja 2004, czyli od momentu przyjęcia Polski do UE, z kraju wyemigrowało ponad 1 mln osób. Nie brak też jednak głosów, że liczbę tę należałoby pomnożyć - nawet przez dwa.
Skala polskiej emigracji zarobkowej to jedna z głównych przyczyn, dla których Polacy na unijnych rynkach pracy budzą ambiwalentne uczucia. Co prawda np. przedstawicielka niemieckiej centrali związkowej DGB Annelie Buntenbach twierdzi, że związki nie mają nic przeciwko imigrantom z nowych krajów unijnych. Dodaje jednak, że przybysze nie są w stanie wywalczyć na obcych rynkach należnych im praw, dotyczących standardów socjalnych czy zarobków. Przyznaje tym samym, że problemy z imigrantami istnieją, a oni sami odpowiadają tylko za niektóre z nich.
Eksperci przypominają: UE rozpoczęła otwarcie przed imigrantami z Polski w czasach, gdy o kryzysie nikt jeszcze nie słyszał. Czy gdyby do rozszerzenia doszło w pięć lat później, polski robotnik miałby czego szukać w Anglii czy Irlandii?
Polecamy: Brudne sekrety pokojówek
Stosunek do imigrantów w krajach ,,starej" Unii jest wypadkową stanu gospodarki. Przed recesją, której początek przypadł na 2008 rok, głosów przestrzegających przed Polakami, odbierającymi miejscowym pracę, było mniej. Chociaż pojawiły się w zasadzie tuż po wielkim rozszerzeniu UE z 2004 roku. To przecież z tamtych czasów pochodzi akcja francuskich kół prawicowych, strasząca polskim hydraulikiem.
Eskalacja sprzeciwu wobec imigrantów na rynku pracy nasila się jednak w ostatnich latach. Zdaniem analityków, Europa Zachodnia ma problem, który będzie narastał. Z jednej strony, potrzebuje rąk do pracy, bo tamtejsze społeczeństwa gwałtownie się starzeją. Z drugiej jednak, brakuje woli do przychylnego przyjęcia imigrantów. Akcje ksenofobicznych ugrupowań tylko podgrzewają atmosferę. Skutek jest taki, że nawet przybysze bliscy kulturowo Francuzom czy Holendrom, jak ci pochodzący z Europy Środkowej, przestają być mile widziani.
Kara za peta i brudną szklankę
W różnych krajach można spotkać odmienną taktykę, mającą utrudnić życie imigrantom. Dla przykładu, w Niemczech pracownicy z Polski i firmy obecne na tamtym rynku są nękani częstymi kontrolami, badającymi z przesadną drobiazgowością sferę bhp czy socjalną. Z kolei kraje wyspiarskie, w 2004 i kolejnych latach najbardziej otwarte i przyjazne dla imigrantów, dziś stopniowo zaostrzają przepisy. W Irlandii dopiero osoba, która udowodni, że przez dwa lata nieprzerwanie przebywa w tym kraju, może ubiegać się o zasiłek. W sąsiedniej Wlk. Brytanii rząd ma zamiar wybierać imigrantów, którzy przydadzą się na miejscowym rynku pracy.
Wprawdzie oficjalnie nadal podkreśla się otwartość rynków i prawo mieszkańców unijnych krajów do podjęcia pracy w wybranym przez siebie miejscu. W praktyce wygląda to jednak inaczej. Niemożliwe jest wprowadzanie otwartych zakazów, toteż zwiększa się ilość ,,miękkich" metod utrudniania i zniechęcania.
Polecamy: Edynburg - tu warto szukać pracy
Ze względu na zmiany w przepisach i w podejściu do imigrantów na lokalnych rynkach pracy, główne kierunki imigracji co kilka lat się zmieniają. Wcześniej prowadziły do Wlk. Brytanii i Irlandii. Dzisiaj większą popularnością cieszą się Niemcy i Holandia. I to nawet mimo faktu, że w tym drugim kraju niechęć do przybyszów bardzo wzrosła. Na portalu holenderskiego prawicowego polityka Geerta Wildersa, przyjmującym donosy na Polaków, liczba wpisów osiągnęła 170 dziennie.
To nie wszystko. Pracownicy przybyli z krajów Europy Środkowej mogą też spodziewać się w Holandii restrykcyjnych zachowań przedstawicieli agencji pracy tymczasowej. Agencje potrącają z wypłat np. za dojazd czy za wypożyczenie roweru. Kara za znalezienie brudnej szklanki czy niedopałka w pokoju imigranta może wynieść nawet kilkadziesiąt euro. Podawane są też przykłady gorszego wynagradzania pracowników z Polski i narzucania im dłuższego czasu pracy.
Polacy stawiają jednak na te kraje, i to nie tylko ze względu na stosunkowo niskie bezrobocie i wyższe zarobki. Niemcy to kraj znacznie bardziej przyjazny dla przedsiębiorców niż Polska. Łatwiej założyć tam firmę, urzędnicy są bardziej otwarci, a VAT płaci się dopiero po otrzymaniu pieniędzy. Dlatego, według niemieckich danych, Polacy w ubiegłym roku zarejestrowali nad Renem aż 38 tys. firm.
Problem imigrantów jest jednak w kręgach unijnych władz przyczyną rosnącego niepokoju. Coraz częściej pojawiają się głosy mówiące, że bogatszym krajom Unii niespecjalnie zależy na swobodnym przepływie pracowników i usług na terenie całej UE. A to przecież jeden z filarów unijnej tożsamości. Mówi się natomiast o tworzeniu Europy kilku prędkości - bardziej zasobnej północy, biedniejszego południa i krajów Europy Środkowej, które wciąż jeszcze nie dogoniły nawet najbardziej ubogich państw ,,starej" Unii. Zamiast łączyć, UE w coraz większej ilości dziedzin zaczyna dzielić.
TK/JK