Źródło: GUS
Pan Wojtek z Torunia od 6 lat pracuje w Derby. Pracę w firmie produkującej czekoladki udało mu się znaleźć w trzy tygodnie po przyjeździe do Anglii. - Jak znalazł się pan w Derby?
- Do Anglii trafiłem 6 lat temu przez jedną z brytyjskich agencji pośrednictwa pracy, którą polecili mi polscy znajomi. Spotkanie z pośrednikiem odbyło się w Polsce, zostałem wstępnie zakwalifikowany do pracy w hurtowni książek, jednak ostatecznie nic z tego nie wyszło. Agencja nie wywiązała się z obietnicy znalezienia mi pracy. Na szczęście opłaciła mi przelot do Wielkiej Brytanii i zapewniła lokum przez pierwszy miesiąc pobytu, co umożliwiło mi pozostanie w Derby i szukanie pracy na własną rękę. Pracę znalazłem po 3 tygodniach, po odwiedzeniu około czterdziestu agencji pracy.
- Dlaczego zdecydował się pan na wyjazd za granicę? I czemu właśnie do Anglii?
- O wyjeździe do Wielkiej Brytanii myślałem już dawniej. Byłem ciekawy, na ile mój wizerunek tego kraju pokrywa się z rzeczywistością. Pociągała mnie także egzotyka tego kraju, bo przecież różni się on bardzo od państw Europy kontynentalnej. Na moją decyzję o wyjeździe miały wpływ także problemy z polskimi pracodawcami. Byłem zmęczony koniecznością upominania się o wynagrodzenie, niezdrowymi stosunkami w pracy. Poza tym dzięki przeprowadzce do Anglii mogę częściej odwiedzać rodzinę w Europie Zachodniej.
- Co ma pan na myśli mówiąc o angielskiej czy też brytyjskiej egzotyce?
- Chociażby to, że z naszego punktu widzenia Brytyjczycy jeżdżą pod prąd! Poza tym dziwaczne dwa krany w każdym domu. Z jednego leci wrzątek, a z drugiego zimna woda. Skorzystanie z takiej umywalki, zwłaszcza w miejscu publicznym, to nie lada wyzwanie! Poparzyłem się wiele razy. Poza tym okna tutaj otwierane na zewnątrz, a rury kanalizacyjne znajdują się na zewnątrz budynku. W Wielkiej Brytanii nadal (choć coraz rzadziej) używa się starych jednostek miary, takich jak kamienie, cale, mile, funty, a jednostka miary wysokości konia to dłoń...
- A na ile pana wcześniejszy wizerunek Anglii pokrywa się z tym, co zastał pan po przyjeździe?
- Kiedyś Anglia kojarzyła mi się m.in. z popołudniową herbatką, tymczasem, kiedy pytam tutaj o ,, 5 o 'clock", mieszkańcy nie wiedzą, o co chodzi! Przed wyjazdem wyobrażałem sobie Anglię jako kraj ludzi dobrze zorganizowanych, przekonałem się, że tak jednak nie jest.
- W jakiej branży pracuje pan i jak wygląda typowy dzień pracy?
- Znalazłem zatrudnienie w firmie Thorntons, która produkuje cukierki czekoladowe i figurki z czekolady. Pracuję w systemie trzy dni pracy - trzy dni wolne. W pracy jestem od 6 do 18 i mam dwie przerwy po 45 minut. Odbieram cukierki z maszyny i pakuję do tacek z tworzywa sztucznego. Następnie czekoladki są przewożone na dział pakowania do bombonierek. Pomagam przy przezbrajaniu maszyny, kiedy zmieniany jest rodzaj produkowanych cukierków. Do moich obowiązków należy także utrzymywanie stanowiska pracy w czystości. Zarabiam około 250 funtów tygodniowo, to już na rękę. Można dorobić gdy bierze się nadgodziny.
- Taka praca łączy się z pewną pokusą...
- W fabryce są miejsca, w których wyłożone są produkowane czekoladki. I tam można próbować do woli. Mimo to każdy podjada na taśmie (śmiech).
Jak wygląda pana sytuacja mieszkaniowa?
- W Derby jest duży wybór mieszkań. Za ładne, dwupokojowe mieszkanie w 5-letnim bloku płacę 450 funtów miesięcznie plus podatek od nieruchomości, dodatkowo ok. 30-40 funtów za Internet, 40 funtów za telefon i 5 funtów za ubezpieczenie mieszkania. Osiedle, na którym mieszkam, znajduje się w atrakcyjnym punkcie miasta, więc mieszkanie jest stosunkowo drogie. Podobne mieszkanie w innej lokalizacji można znaleźć już za 300 funtów.
- Jak radzi sobie pan z językiem angielskim?
- Angielskiego uczyłem się w Polsce, w szkole podstawowej, a potem w szkole średniej, nie była to jednak zbyt efektywna nauka, ponieważ w tamtych czasach nie przywiązywano dużej wagi do poziomu nauczania języków zachodnioeuropejskich. Po przyjeździe do Anglii ukończyłem pięć semestrów kursu języka angielskiego w lokalnej szkole. Mój angielski nie jest biegły, ale radzę sobie z codziennym komunikowaniem się w tym języku. Zresztą, w urzędach i u lekarza w razie problemów zawsze można poprosić o tłumacza. Natomiast w pracy obcokrajowcy na ogół pracują razem, zazwyczaj większość z nich to Polacy. Więc mówi się po polsku. Bywa, że obcokrajowcy pracujący w Anglii uczą się od nas polskiego. Pracowałem ze Słowakiem, który w rok nauczył się polskiego, a angielskiego nadal nie znał!
- Co najbardziej podoba się panu w Anglii?
- Łatwiej się tutaj żyje. W Polsce często słyszałem, że ktoś nie dostał pracy, bo ukończył 35 lat. Tutaj nie ma takiej dyskryminacji. Dzisiaj w supermarkecie obsługiwała mnie pani w podeszłym wieku. Brytyjczycy są też bardziej tolerancyjni, jeśli chodzi o odmienność. Osoby niepełnosprawne normalnie uczestniczą w życiu społecznym. Podobają mi się tutejsze muzea - ładne i dobrze zorganizowane, biblioteki i księgarnie.
- Moi znajomi, którzy wyjechali do Anglii, narzekają na tamtejsze jedzenie...
- Jeśli chodzi o tradycyjne angielskie potrawy, to smakuje mi fasolka w sosie pomidorowym, chociaż i tak uważam, że polska fasolka po bretońsku jest lepsza. Ryba z frytkami też bywa niezła. Cynaderki jadłem tylko zapiekane w cieście. Nie smakowały mi. Puddingu śliwkowego nie miałem okazji spróbować. W pracy jadam ciepłe posiłki w stołówce oraz kanapki, które przygotowuję w domu. W domu korzystam z półproduktów. Jedzenie jest tu droższe niż w Polsce. Angielskie jedzenie mi nie smakuje, jest mdłe. Dlatego zakupy robię w Lidlu lub w Aldim, ponieważ można tam kupić produkty z kontynentu.
- Nie korzysta pan z polskich sklepów?
- Podobno 5 proc. mieszkańców Derby to Polacy. Najczęściej mieszkają oni w dzielnicy Normanton, w której znajduje się też najwięcej polskich sklepów. Co ciekawe, są one najczęściej prowadzone przez Kurdów lub Pakistańczyków. Wybór produktów jest duży, stale powstają nowe sklepy, a istniejące powiększają swój asortyment. W polskich sklepach kupuję głównie chleb, ponieważ angielski mi nie smakuje. Zaopatruję się także w wędliny oraz przyprawy i ciastka. Tymi ostatnimi czasami częstuję angielskich znajomych.
- Smakują im?
- Anglików dość ciężko namówić do zmiany przyzwyczajeń kulinarnych i najczęściej odmawiają skosztowania czegoś nowego. Zresztą, właśnie z tego powodu wybór produktów w angielskich sklepach jest dużo mniejszy niż w Polsce. Mam jednak także znajomych, którzy testują polskie produkty.
- Jak porusza się pan po mieście?
- Samochodem. Nie wiem, jak wygląda to w innych miastach, ale w Derby nie ma typowo miejskich środków komunikacji publicznej. Istnieje komunikacja podmiejska. Dlatego trudno żyje się tutaj bez własnego auta. Jeśli chodzi o dalsze podróże, to najbardziej opłacalny jest samolot. Pociągi są drogie.
- Jak znosi pan paskudną angielską pogodę?
- Angielska pogoda wcale nie jest taka zła. To kolejny stereotyp. No, może trochę brakuje mi ciepła, ponieważ lata nie są tutaj upalne. Dni deszczowych w Derby jest mniej niż w Polsce. Bardzo rzadko zdarza się, żeby padało przez kilka dni pod rząd. Teraz na przykład jest tu piękna, słoneczna pogoda.
rozmawiała Aleksandra Marasz-Kwas