Niedawna seria wypadków podczas usuwania skutków katastrofy na terenie elektrowni jądrowej Fukushima może być spowodowana niskim morale robotników, którzy codziennie narażeni są na promieniowanie znacznie przekraczające dopuszczalne normy. Ludzie zatrudnieni do zabezpieczenia skażonego terenu otrzymują na koniec każdej zmiany pokwitowanie, na którym zaznaczona jest przyjęta dawka promieniowania. Według norm obowiązujących w większości krajów świata roczna dopuszczalna dawka dla zwykłego człowieka wynosi jeden milisiwert, tymczasem niektórzy robotnicy w Fukushimie dziennie przyjmują dwukrotnie większe ilości promieniowania.
W wielu miejscach w pobliżu studzonych reaktorów poziom skażenia radioaktywnego nadal przekracza 100 milisiwertów na godzinę.
Polecamy: Rekordowe zarobki w Dolinie Krzemowe
Przyjmowane dawki promieniowania są uwzględniane podczas ustalania grafików. Jeśli mimo to któryś z pracowników w ciągu roku przekroczy limit 50 milisiwertów, nie ma możliwości wstępu na teren elektrowni do końca roku. Choć takie rozwiązanie wymuszają względy bezpieczeństwa i zdrowy rozsąde
"Jeśli przekroczymy limit promieniowania, zostaniemy zwyczajnie usunięci z pracy" - powiedział gazecie "Asahi Shimbun" pracownik z ponad 10-letnim stażem w siłowniach jądrowych, w tym elektrowni w Fukushimie.
Doniesienia medialne z reguły koncentrują się na problemach związanych z usuwaniem skutków awarii w elektrowni i pomijają losy szeregowych pracowników. Podczas wizyt w Fukushimie urzędnicy państwowi nie spotykają się z robotnikami.
"Nie mam poczucia, by nasze wysiłki były doceniane przez społeczeństwo - dodaje rozmówca "Asahi Shimbun". - Stopniowo znika moja motywacja do pracy".
Inny, 30-letni robotnik powiedział, iż został zbesztany przez matkę za to, że zdecydował się powrócić do pracy w elektrowni w Fukushimie. Nosi ze sobą tablet, na którym przechowuje zdjęcie jednej z napromieniowanych ofiar wypadku w siłowni jądrowej firmy JCO w prefekturze Ibaraki w 1999 roku.
"Pracuję, mając z tyłu głowy, że tak właśnie mogę skończyć" - dodał.
Zobacz: 17 śmiertelnych błędów szefa
Motywację pracowników mogą podtrzymywać wysokie zarobki. Ze względu na ryzyko związane z usuwaniem skażenia na terenie elektrowni robotnicy zaangażowani w te prace otrzymują premię w wysokości 10 tys. jenów (ponad 300 zł) dziennie.
Problem stanowi jednak nie tylko morale, ale również kwalifikacje zatrudnionych w elektrowni w Fukushimie. Choć robotnicy noszą ochronne ubrania, niektórym podczas zdejmowania masek zdarza się dotykać skażonymi rękawicami szyi.
"Robotnikom sprowadzonym przez firmy budowlane po katastrofie brakuje wiedzy i doświadczenia zawodowego, nie są nawet w stanie umiejętnie zdjąć ubrań ochronnych" - powiedział jeden z pracowników.
Polecamy: Rekordowe zarobki w Dolinie Krzemowe
Brak niezbędnych kwalifikacji i niskie morale wiążą się z faktem, że większość robotników pracujących w Fukushimie jest wynajmowana przez podwykonawców. Tokyo Electric Power (Tepco), operator elektrowni, zatrudnia zaledwie 10 procent wszystkich osób zaangażowanych w usuwanie skutków awarii.
Rząd japoński oraz Tepco szacują, że w ciągu roku do pracy przy usuwaniu skutków katastrofy potrzebnych jest około 12 tys. robotników, przy czym ci narażeni na zbyt silne dawki promieniowania muszą być nieustannie zastępowani nowymi. W związku z tym do Fukushimy sprowadzani są także niedoświadczeni pracownicy, często zatrudniani przez zewnętrzne firmy.
Shunichi Tanaka, szef japońskiej państwowej agencji nadzoru atomistyki, wyraził zaniepokojenie w związku tendencją Tepco do przekazywania wielu zadań podwykonawcom.
"Należy koniecznie podjąć działania, by wspierać morale każdego robotnika na terenie elektrowni" - powiedział Tanaka. "Błędy wynikające z nieuwagi nie mogą zostać naprawione poprzez regulacje prawne" - podkreślił.
Wypowiedź Tanaki padła w kontekście ostatnich wypadków na terenie elektrowni. W jednym z nich sześciu robotników wskutek pomyłki zostało wystawionych na kontakt z silnie skażoną radioaktywnie wodą. W drugiej połowie sierpnia operator elektrowni poinformował, że w pobliżu zbiorników, w których magazynowana jest woda używana do chłodzenia reaktorów wykryto wyciek - do gruntu miało dostać się około 300 ton skażonej cieczy.(PAP)
Z Kobe Michał Ostaszewski
Zobacz: 17 śmiertelnych błędów szefa