(C) Sergey Nivens - Fotolia.com /
Spędził w tym kraju dziewięć lat. Cały czas pracował. Głównie jako menadżer w dużym lokalu, w którym bawić się mogło ponad tysiąc osób. Podległy mu personel składał się z kilkudziesięciu pracowników.
Dawid Danek z Krobi (powiat gostyński) z wykształcenia jest politologiem. Po studiach przez dwa lata pracował w lokalnej gazecie, która jednak zbankrutowała.
- Jeden z moich kolegów mieszkał w Limerick w Irlandii - wspomina Danek. - Mówił żebym przyjechał, jest tam sporo pracy, a na początek mogę mieszkać u niego. Oczywiście, że spróbowałem. Byłem młody, bez pracy, a do tego nieźle znałem język angielski, więc co miałem do stracenia?
Po prostu trzeba szukać
Pod koniec 2005 roku trafił do miasta liczącego zaledwie 60-tysięcy mieszkańców, jednak na miejscowe warunki jest bardzo duże, jedne z największych w tym kraju.
Dawid Danek planował, że rozpocznie pracę w dużej fabryce Della, która w tym mieście wówczas się znajdowała.
- Wcześniej przyjmowali tam praktycznie wszystkich chętnych - opowiada. - Lecz, krótko przed tym, gdy ja się tam znalazłem, wszystko się zmieniło. Zakład już likwidowano, po prostu koszty jego utrzymania były za duże. Po jakimś czasie przeniesiono go do... Polski.
W Irlandii działają instytucje, które chyba najlepiej określić można polskim terminem kluby pracy. Nie zajmują się wyszukiwaniem ofert pracy. Lecz wskazują gdzie można pracę znaleźć. Do tego pomagają pisać CV oraz listy motywacyjne. Zgłosił się do nich po pomoc i po kilku godzinach z niezbędnymi dokumentami, jak to określa, ruszył w miasto. Rozpytywał także wśród miejscowych Polaków. Słowem szukał jakiegokolwiek zajęcia.
Miejscowi tego nie chcieli
Szybko trafił do nocnego klubu ,,Trinity Rooms", który przez polski personel nazywany jest ,,trzy pokoje". Może tam jednorazowo przebywać i bawić się około tysiąca trzystu osób. Klub składa się z trzech sal: restauracji, pubu oraz dużej dyskoteki.
- Menadżer spojrzał na dokumenty, które przyniosłem, i stwierdził, że jutro mam się zgłosić do pracy - opowiada Danek.
Oczywiście zaczynał od podstaw. Czyli: posprzątaj, uzupełnij lodówki, przynieść butelki do baru, odnieś puste butelki, wyczyść, pomyj naczynia itp. Wkrótce został kelnerem. Zarabiał na początku 9 euro na godzinę. Lecz już po dwóch tygodniach dostawał 10 euro, a po dwóch miesiącach 10,5.
Krótko potem awansował. Po trzech miesiącach z lokalu odchodził jeden z menadżerów, który kierował liczącą około dziesięciu osób grupą pracowników. Zajmowali się sprzątaniem. Większość z nich stanowili Polacy.
- Wówczas sytuacja gospodarcza w Irlandii była bardzo dobra - wspomina. - Dlatego Irlandczycy nie garnęli się do takich zajęć - opowiada Dawid.
Praca nie było skomplikowana. Po prostu w lokalu musiał być porządek. Jak się okazało i na tym stanowisku się sprawdził, szybko awansował na stanowisko floor managera. Tym samym zarządzał już grupą trzydziestu pracowników. Oprócz tych, którzy zajmowali się sprzątaniem, byli pracownicy techniczni, których zadaniem były różne naprawy. Kierował także barmanami i barmankami w dyskotece oraz kelnerami w restauracji i pubie. Jego zadaniem był ,,nadzór nad prawidłową i profesjonalną obsługą klienta przez podległy zespół oraz rozwiązywanie pojawiających się, bieżących problemów związanych z działalnością klubu."
Pracował tam sześć dni w tygodniu. Systemem spreed, to znaczy dniówka - nocka. W sumie w ,,Trinity Rooms" spędził trzy i pół roku. Później, w czerwcu 2008 roku przeszedł do innego, podobnego klubu, który powstał również w Limerick.
- Nieskromnie bowiem stwierdzę, że byłem na tyle dobrym menadżerem, że nie chcieli mnie tracić. Ostatecznie jednak musieli. Część personelu zarządzającego przeszła tam wraz ze mną - mówi Dawid.
Dwie funkcje jednocześnie
Jego nowy zakład pracy nazywa się ,,Angel Lane." Tam zaczynał od pełnienia dwóch funkcji równocześnie. Był menadżerem zmiany oraz menadżerem magazynu.
Po raz kolejny awansował w sierpniu 2013 roku. Znów pełnił dwie funkcje. Pierwszą była tzw. operatom manager, czyli menadżer baru. Druga to asystent głównego menadżera. - Byłem jednym z menadżerów - zaznacza. - W irlandzkich restauracjach, w ogóle w firmach, zawsze jest ich co najmniej kilkoro. W tych lokalach, w których pracowałem byli menadżerowie na przykład księgowości, czy ochrony.
Praca we wszystkich dyskotekach świata jest podobna. Przy tym niełatwa, szczególnie w weekendy, gdy w obu lokalach często bawiło się ponad tysiąc osób.
Przy czym znów warto zapytać o zarobki? Jak się okazuje wcale nie były takie wysokie jak na stanowisko, które zajmował. Dostawał 2200 euro na rękę.
- To naprawdę nie były jakieś duże pieniądze - podkreśla. - Tyle, że menadżer w irlandzkiej restauracji raczej nigdzie nie dostanie więcej. W restauracjach bowiem zarobki nie należą do wysokich. Znacznie większe pieniądze zarabiają menadżerowie na budowach, czy w bankach, w ogóle bardziej dochodowych branż jest więcej.
Tamto się skończyło
Jeszcze raz podkreśla, że nie ma porównania jeśli chodzi o sytuację na irlandzkim rynku pracy obecną z tą sprzed blisko dziesięciu lat.
- Wtedy naprawdę, każdy kto chciał, znajdował zajęcie i to szybko - stwierdza. - Te najgorsze i najmniej płatne prace wykonywali emigranci, wśród nich wielu Polaków. Młodzi Irlandczycy leżeli w tym czasie w domach i spokojnie rozglądali się za czymś atrakcyjnym. Teraz to się skończyło. Bezrobocie jest tam duże. Pod koniec mojej pracy w ,,Angel Line" dałem ogłoszenie, że szukam pracownika fizycznego. Odzew był szybki i duży. Swoje dokumenty składali tam także Irlandczycy. Teraz i oni nie wybrzydzają. Cieszą się jeśli mogą pracować i zarabiać, a poza tym wpisują sobie w cv, że już byli zatrudnieni.
Choć tu warto podkreślić jedną ważną sprawę. Irlandczycy nie mają problemów, by zatrudniać emigrantów, nawet kosztem swych rodaków. Poza tym Polak może u nich szybko awansować. On jest na to najlepszym przykładem.
Dlaczego więc wrócił? Nigdy nie zamierzał zostać tam na stałe. Dlatego za pieniądze, zarobione w Irlandii, wybudował w swej rodzinnej Krobi dom. Chciał wrócić wcześniej. Lecz tu przecież także ciężko o pracę. W końcu udało się ją znaleźć i od listopada ubiegłego roku jest już w Polsce.
Na to go stać
Warto skorzystać z jego bogatego doświadczenia. Przecież w Irlandii mieszkał przez blisko dziesięć lat. Czy warto, by Polacy nadal tam wyjeżdżali?
- Jeśli ktoś nie ma perspektyw w Polsce, to na pewno warto spróbować. Tylko najlepiej wcześniej załatwić sobie tam punkt zaczepienia, jakiegoś krewnego, czy kolegę. I oczywiście warto mieć już załatwioną pracę - opowiada.
A czy rzeczywiście poziom życia jest tam dużo wyższy niż w Polsce?
- Zarobki są znacznie większe, choć koszty utrzymania też. Jednak i tak normalnie pracując możemy sobie pozwolić na o wiele więcej niż w Polsce. Pod warunkiem, że wynajmujemy jakiś lokal, czy mieszkanie. Kupno własnego domu jest tam bowiem, zachowując proporcje, równie kosztowne jak w Polsce. Nie ma szans, by na to odłożyć, musisz brać kredyt hipoteczny. Niedawno mój kolega, który zostaje tam na stałe, kupił nieduży domek. Za dwieście tysięcy euro. Będzie go spłacał przez wiele lat. Inna sprawa, że normalnie pracując stać go na to bez większego problemu - kończy pan Dawid.
Damian Szymczak