Trwa ładowanie...
Zaloguj
Praca dla ciebie
Przejdź na

Hiszpańska fortuna kołem się toczy

0
Podziel się:

Jeszcze przed kryzysem wiodło im się świetnie. Dorobili się domu, zwiedzili całą Hiszpanię.. On pracował jako murarz-zbrojarz, ona - dorywczo, godząc pracę z wychowaniem dwójki dzieci. Siedem lat temu nagle wszystko się zmieniło. Teraz Darek i Joasia walczą, aby przetrwać recesję, ale nie wyobrażają sobie powrotu do Polski

|

|
| --- |
| (fot. thinkstock) |

Jeszcze przed kryzysem wiodło im się świetnie. Dorobili się domu, zwiedzili całą Hiszpanię.. On pracował jako murarz-zbrojarz, ona - dorywczo, godząc pracę z wychowaniem dwójki dzieci. Siedem lat temu nagle wszystko się zmieniło. Teraz Darek i Joasia walczą, aby przetrwać recesję, ale nie wyobrażają sobie powrotu do Polski.

Darek pochodzi z Jasła. Przyjechał do Hiszpanii w 1994 roku. - Mieszkam tu prawie 20 lat. Przyjechałem zaraz po wojsku. Teraz mam 37 lat. A więc w Hiszpanii spędziłem większą część życia - mówi Darek, co jakiś czas wtrąca hiszpańskie wyrazy. Widać, że łatwiej jest mu mówić po hiszpańsku. Po wojsku pracował w dużej korporacji budowlanej. Nieźle zarabiał. Na Hiszpanię namówił go Szwagier. Pierwsza praca w Madrycie, to było rozczarowanie. - Dostałem 5 tys. peset, czyli ok. 30 euro. W Polsce wtedy zarabiałem lepiej - mówi Darek. W miarę jak zaczął coraz lepiej posługiwać się językiem hiszpańskim pojawiła się możliwość lepszych zarobków. Za dniówkę dostawał już 70 euro.

Oszczędzić i wrócić do Polski

Joasia do Hiszpanii przyjechała też na początku lat 90. Skończyła pierwszy rok studiów ekonomicznych i postanowiła odwiedzić brata, który mieszkał w Hiszpanii. Zaczynała pracując na internie w Madrycie. - Pilnowałam dzieci mieszkając w domu, w którym pracowałam. To się nazywa interna. Zarabiałam około 55 tys. peset, czyli 350 euro miesięcznie - mówi Joanna. - Początki były trudne, bo nie znałam języka. No i trafiało się na różnych pracodawców. Pamiętam jak kiedyś dzieci zamknęły mnie na tarasie - śmieje się Joanna. - Ale też korzystałam z możliwości, jakie daje duże miasto. Chodziłam ze znajomymi na dyskoteki... - wspomina.

Plan Joanny był taki: zarobić i wrócić do kraju. Była zauroczona Hiszpanią, poznawała zwyczaje i kulturę. - Na przykład dziwiły mnie imiona hiszpańskie. Szefowa mojej bratowej miała na imię Afryka. Mylnie sądziłam, że to musi być murzynka - śmieje się Asia.

Darka poznała w Alcala de Henares, w podmadryckim miasteczku, na ulicy. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Ponieważ Darek dostał pracę w niewielkim miasteczku Villafranca de los Caballeros (Kastylia La Mancza), obydwoje postanowili przeprowadzić się właśnie tam. Doszli do wniosku, że życie na odległość nie ma sensu. Poza tym wynajęcie pokoju w Madrycie kosztowało 700 euro, tymczasem mieszkanie w Villafranca nie więcej niż 150 euro.

Zostajemy w Hiszpanii

- Zarabiałem bardzo dobrze - mówi Darek. - Płacili mi za nocki, miałem diety i wiele innych dodatków. Człowiek nie martwił się o pieniądze. Odkładaliśmy z Joasią ile się dało i wysyłaliśmy do Polski. Zaczęliśmy tam budowę domu. To trwało kilka ładnych lat. Wciąż planowaliśmy powrót - dodaje.

Joanna w tym czasie znalazła pracę w firmie Darka jako pomoc biurowa. Dorabiała też opiekując się dziećmi. - Pamiętam kolosalną różnicę pomiędzy życiem w Madrycie a w małym miasteczku. Tutaj wszyscy mnie zaczepiali na ulicy, pytali o wszystko. Jak urodził się nasz pierwszy syn Krystian całą wyprawkę dostałam od sąsiadów, znajomych. Życie było tańsze, a zarobki porównywalne do tych w Madrycie - opowiada Joanna.

Dopiero w momencie kiedy Krystian osiągnął wiek szkolny Darek i Joanna zdecydowali się zapuścić korzenie w Hiszpanii. - Przestaliśmy oszukiwać się, że wrócimy do Polski. Trzeba było podjąć decyzję ze względu na dziecko. Sprzedaliśmy dom, który zbudowaliśmy w Polsce i zaczęliśmy żyć pełnią życia - mówi Darek. - Nareszcie nie musieliśmy odkładać na dom w Polsce. Pamiętam, że na niczym nie oszczędzaliśmy. Wyjazdy, ubrania, obiady w restauracjach, stać nas było na każdy kaprys. Jak przyniosłem 4 tys. euro do domu, potrafiliśmy wszystko wydać w ciągu miesiąca - wspomina.

W międzyczasie pojawił się drugi syn - Damian. W opiece nad jednym i drugim synem pomagała Joannie jej mama, którą ściągnęła do Hiszpanii. Siedem lat temu kupili duży dom w Villafranca. To było spełnienie ich marzeń.

Początki kryzysu

- Pamiętam, że na początku 2008 roku, jak wróciłam do pracy po urodzeniu Damiana, moja koleżanka z biura powiedziała ,,zaczyna źle się dziać" - wspomina Joanna. - Nie wiedziałam o czym ona mówi. Przecież człowiek żył na wysokim poziomie, ludzi było na wszystko stać. No i kilka miesięcy później dostałam wypowiedzenie z pracy .

W tym czasie Darek stanął przed życiowym wyborem. - Szefowie mojej firmy rozstawali się. Jeden otwierał firmę ogólnobudowlaną, a drugi wyspecjalizowaną w posadzkarstwie. Postawiłem na tę drugą opcję. Okazało się, że miałem szczęście bo ta firma ogólnobudowlana zbankrutowała i wszyscy poszli na bruk - mówi Darek. Od tamtej pory coraz więcej pracuje, a zarobki są zdecydowanie niższe. - Z dnia na dzień obcięto mi wszystkie dodatki. Obniżono pensje - mówi. - Bardzo odczuliśmy to tąpnięcie. Nikt się tego nie spodziewał. Darek ma nienormowany czas pracy. - Nie wiem gdzie jutro dostanę zlecenie. Zdarza się, że muszę jechać na drugi koniec kraju. Często nie ma mnie w domu przez kilka dni. Pracuje się po nocach. Jednak dobrze, że w ogóle w tych czasach mam pracę - dodaje.

W końcu odbijemy się od dna

Joanna bezskutecznie szuka stałego zajęcia. - Musimy pracować we dwoje, aby dopiąć domowy budżet. Płacimy kredyt za dom. Utrzymanie go to są spore koszta. Tymczasem w Villafranca mało kto ma pracę. Wszyscy odczuli kryzys - mówi.

Najbardziej brakuje jej wyjazdów do Polski. Przed kryzysem mogli pozwolić sobie na odwiedzenie rodziny, wysłanie dzieci na wakacje do dziadków. Teraz to wydatek przekraczający ich możliwości. Gdy pytam o powrót do Polski obydwoje kręcą głowami. - Powiem szczerze, że czasami zastanawiam się, co by było gdybyśmy nie sprzedali tego domu w Polsce i wrócili. Bardzo szybko rodzina ściąga mnie na ziemię. Przy zarobkach jakie mógłbym w Polsce mieć, nie stać by mnie było na utrzymanie tego domu - mówi Darek. - Ze względu na dzieci powrót do kraju byłby ostatecznością - dorzuca. Wciąż żyją nadzieją, że Hiszpania odbije się od dna i wrócą dobre czasy...

Marzena Olechowska

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
KOMENTARZE
(0)