Co menedżerowie robią w lesie? Kadra kierownicza niemieckiego koncernu ćwiczy w "Survival Camp" nie tylko techniki przetrwania. To okazja, by lepiej poznać kolegów, a przede wszystkim sprawdzić się w teamie.
- O karierze decyduje... serce matki
- Nowy zawód: "rozbijacz" związków
- "Władca czasu i przestrzeni" - co jeszcze wpisują w CV? Ranny mężczyzna woła o pomoc. Ratownicy z pobliskiego obozu podbiegają do poszkodowanego, przewracają go ostrożnie na plecy i analizują sytuację.
Po kilku minutach wiedzą, że mają do czynienia ze sfingowanym wypadkiem. Rene Albani gra ciężko rannego. Jest jednym z trenerów "Survival Base Camp", który odbywa się w środku lasu w Saksonii-Anhalt. Dobrze gra swą rolę, krzyczy z bólu. Ratownicy ostrożnie zanoszą go do obozu. Nawet nie zauważyli, że ktoś ich przy tej akcji cały czas obserwował. Christian Dost, drugi trener obozu, siedział parę metrów dalej na skarpie z blokiem i długopisem i notował. "W sumie grupa nieźle się spisała" - mówi Dost. Pół godziny później wszyscy znów siedzieli przy ognisku.
"Witajcie w Survival Base Camp"
Podczas, gdy uratowany mężczyzna ściera z twarzy sztuczną krew, dziesięcioosobowa grupa omawia szczegóły zakończonej akcji ratunkowej. Większość ma na sobie szaro-zielone koszulki i spodnie wojskowe o maskującym deseniu oraz buty trekkingowe. "Witajcie w obozie Survival Base Camp" - mówi trener. Jest to obóz dla rozpieszczonych menedżerów: "Zwykle zatrzymujemy się w 5-gwiazdkowych hotelach" - śmieje się Peter Sutter, szef grupy z koncernu ubezpieczeniowego, który zaprosił kolegów na to szkolenie. "To lepsze niż seminaria" - przyznaje - "Tu poznaje się kolegów w sytuacjach wyjątkowych". "Sami musimy gotować kawę, i to na ognisku. Śpimy na karimatach, w śpiworach, z płachtą nad głową.".
Zasłużony posiłek
Trener już ma dla grupy następne zadanie. Mają zbudować w lesie szałas przy użyciu chrustu i gałęzi i latrynę. Uczestnicy wywiązują się z zadania. Czas na kolację. Zanim na talerzach pojawią się gulasz z sarniny i kluski, trenerzy przygotowali jeszcze parę smakołyków do wyboru: szarańcza albo dżdżownice.
"Dżdżownic nie powinno się jeść na surowo, ponieważ mogą być nosicielkami pasożytów" - wyjaśnia zaskoczonym uczestnikom Christian Dost. Dlatego smaży się je na patelni, podobnie jak szarańczę. Potem grupa rzuca się na gulasz, i koło północy wszyscy znikają pod plastikowymi płachtami.
Budowa tratwy i mokre nogi
Tuż po wschodzie słońca, po sutym śniadaniu składającym się z owoców, płatków owsianych, wody oraz kawy, grupa rusza do lasu z mapą i kompasem. Zdanie na dziś: marsz na orientację.
Dla Geralda Loose, odpowiedzialnego w koncernie za kilkanaście osób, to szkolenie jest dobrą okazją do sprawdzenia się w teamie. "Dla mnie ważne jest nawiązanie bliższych kontaktów i lepsze poznanie kolegów. Myślę, że będzie to miało pozytywny wpływ na naszą dalszą współpracę". Później, nad jeziorem, na grupę czeka kolejne zadanie: budowa tratwy. Po dwóch godzinach musi znaleźć się na jeziorze. Tratwa była w porę gotowa, przeprawa też się udała. Tylko niektórzy są przemoczeni do suchej nitki. Zdrowi i cali wrócili do obozu. Wieczorem grillowanie, a następnego dnia zwijanie obozu.
Każdy uczestnik otrzymał certyfikat owocnego ukończenia szkolenia w "Survival Base Camp". Peter Sutter jest zadowolony. Wszyscy lepiej się poznali. On jako szef przekonał się, że "akurat ludzie, o których myślałem, że sobie z wszystkim świetnie poradzą, rozczarowali mnie. A inni, którym nie dowierzałem, że dotrwają do końca, przejmowali wszystkie zadania bez zmrużenia oka".
Ronny Arnold / Iwona D. Metzner
red. odp. Małgorzata Matzke