Trwa ładowanie...
Praca dla ciebie
Przejdź na

"Ta praca jest jak narkotyk"

0
Podziel się:

Choć nie mają polskich korzeni, po polsku mówią doskonale. Udowodnili też, że nauczyć można się nawet czasowników dokonanych i niedokonanych. Pasja do języka polskiego sprawiła, że zostali tłumaczami.

Peter, Martin i Andreas mieszkają w Polsce i przekładają na język niemiecki, co tylko się da: polską literaturę piękną, publikacje naukowe, albumy historyczne, a nawet napisy do filmów. - Praca tłumacza jest jak narkotyk - mówi Peter-Christian Seraphim, także tłumacz symultaniczny. Kiedy wiem, że mam usiąść w kabinie, budzę się w stanie wyższej świadomości. A gdy wszystko się udaje, chodzę po chmurach.

Nie mam Goethego pod ręką...

Ale tak prosto nie jest. Zawód tłumacza symultanicznego pełny jest nieoczekiwanych zwrotów akcji. Kto nie radzi sobie w sytuacjach stresujących, ten z karierą może się pożegnać. Okazji by się sprawdzić, nie brakuje. - Zdarzyło mi się raz - wspomina Peter-Christian Seraphim - że podczas jednej konferencji prelegent sypał cytatami z Goethego. No, a ja nie mam Goethego pod ręką....

Takie momenty to prawdziwy sprawdzian nerwów. Wszyscy podziwiają umiejętności tłumaczy symultanicznych, zachodzą w głowie, ,,jak oni to robią", dodaje Peter-Christian Seraphim, który już od 21 lat mieszka w Krakowie i mówi po polsku niemal bez akcentu. Ale zasada jego zdaniem jest taka: - Tłumacz symultaniczny musi wiedzieć albo przynajmniej antycypować, o czym będzie mowa, trudno przetłumaczyć spontanicznie Goethego - wyjaśnia. Dlatego tak ważne jest, by teksty wystąpienia były udostępniane możliwie jak najwcześniej. A tymczasem zdarza się, że tłumacze nie znają nawet tematu przemówienia i o wszystkim dowiadują się, gdy siedzą już w swoich kabinach. Nie zniechęca to jednak nikogo do walki o nowe zlecenia, mimo tego, że rynek w Krakowie jest bardzo hermetyczny. - Ciężko jest się przebić, a konkurencja tam ogromna i na świetnym poziomie. Trzeba znać swoje miejsce w szeregu - podsumowuje Peter-Christian Seraphim.

Najtrudniej tłumaczy się teksty źle napisane

Spokojniej jest za to przed komputerem w zaciszu domowym. To chleb powszedni Andreasa Volka, tłumacza głównie polskiej literatury pięknej i tekstów o sztuce. W Polsce mieszka od lat 90-tych, obecnie w Warszawie. Studiował slawistykę i porównawcze studia środkowoeuropejskie na uniwersytetach w Lublinie, Berlinie i Frankfurcie nad Odrą.

Najwięcej problemów przy tłumaczeniach sprawia czasownik, mówi Volk. - Forma dokonana i niedokonana to dla obcokrajowca czarna magia, z kolei czasownik ruchu 'jechać' ma chyba kilkadziesiąt prefiksów. Sen z powiek spędzają mu też czasy: w języku niemieckim jest ich kilka, w polskim jeden. - To wyzwanie dla tłumacza powieści. Andreas Volk zwraca uwagę na fakt, że gdy tłumaczy się z polskiego na niemiecki, to stron przybywa. Dochodzą np. rodzajniki, których w polskim brak. Cała sztuka polega więc na tym, by tekst potem umiejętnie skrócić, nie tracąc jednocześnie na jego jakości.

- Oba języki mają swoją specyfikę - dodaje Martin Kraft, od 10 lat mieszkający w Krakowie, specjalizujący się głównie w tłumaczeniach tekstów historycznych, turystycznych i muzycznych. Slawistykę studiował w Berlinie na Uniwersytecie Humboldta. - Dobre tłumaczenie to takie, którego nie słychać - mówi Kraft - a niebezpieczeństwem dla tłumaczy są polonizmy. Czasami zdarza mi się przenosić polską składnię na niemieckie tłumaczenie - mówi. Z tego powodu zawsze przydaje się druga faza tłumaczenia z autokorektą albo najlepiej jeszcze dodatkowa korekta przez drugą osobę. Zdaniem Martina, błędy zdarzają się nawet najlepszym. - Najtrudniej tłumaczy się teksty źle napisane - dodaje Peter-Christian Seraphim, i wspomina tutaj swoją pracę nad pewnym przewodnikiem turystycznym, którego przełożenie kosztowało więcej wysiłku niż przetłumaczenie tekstu o filozofii Heideggera.

Tłumaczem być

Mimo, że sztuka tłumaczenia z polskiego na niemiecki łatwa nie jest, wszyscy przyznają zgodnie, że to, co mobilizuje do pracy, to ciągłe odkrywanie nowych obszarów i uczenie się o świecie. - Ostatnio tłumaczyłem foldery turystyczne o Polsce. Odkryłem dzięki temu niejedno miejsce - mówi Martin Kraft. Wraz z Peterem Seraphimem pracował też wspólnie nad wydaniem krakowskich legend oraz polskich filmów fabularnych, dokumentalnych i animowanych.

Ale oprócz wiedzy, emocji i satysfakcji, jakiej dostarcza praca tłumacza, zawód ten ma też swoje ciemne strony. Zdaniem Andreasa Volka tłumaczem jest się z idealizmu, wielkich pieniędzy z tego nie ma. - Trudno utrzymać się z zarobków tłumacza, trzeba jeszcze coś robić - dodaje. Martin kraft pracuje jako Assistant Manager w krakowskiej księgarni Massolit Books, a Peter-Christian Seraphim jest lektorem w Instytucie Goethego. Jakie są więc stawki? - Jeżeli zleceniodawca oferuje za tłumaczenie strony 50 zł to jest dobrze, 80 zł to jest super - wyjaśnia Seraphim. Ale często zdarza się, że stawka wynosi 30 zł na stronę, albo nawet mniej. To, ile stron przekłada się dziennie, jest bardzo subiektywne. Niektórzy tłumaczą trzy strony, inni dziesięć. Reguły nie ma. Zlecenia przychodzą zewsząd: z agencji, z instytucji kulturalnych, wydawnictw. - W tej wąskiej branży każdy zna każdego - mówi Andreas Volk - liczą się więc przede wszystkim kontakty.

Zdaniem Martina Krafta, choć praca nie jest dobrze wynagradzana, odgrywa ważną rolę w międzynarodowej wymianie. Dzięki temu niemieccy czytelnicy mogą dotrzeć do polskiej sztuki czy literatury. Oprócz tego tłumacze pełnią rolę promotora Polski w Niemczech i choć są obcokrajowcami, to dzięki znajomości polskiego, w Polsce czują się jak u siebie.

Anna Macioł
red. odp. Bartosz Dudek

wiadomości
praca
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
KOMENTARZE
(0)