Syndrom burnout nie jest już dolegliwością zestresowanych menedżerów. Stał się schorzeniem szeroko rozpowszechnionym. Jak sobie z nim radzić, jak uniknąć wypalenia, o tym w wywiadzie z Jörgiem-Peterem Schröderem. Raport największej Kasy Chorych AOK wskazuje, że 10 proc. zwolnień lekarskich w Niemczech wystawianych jest z powodu ,,syndromu wypalenia". Lekarz Jörg-Peter Schröder jest autorem wielu książek na ten temat.
Schröder: Syndrom wypalenia już dawno nie jest dolegliwością jednej grupy zawodowej, zresztą nigdy tak nie było. Kiedyś ludzie nie lubili mówić otwarcie o objawach syndromu burnout. To się zmieniło. Syndrom wypalenia upowszechnił się, ponieważ nasze życie stało się bardziej kompleksowe. W życiu zawodowym musimy sprostać coraz to nowym wyzwaniom. Kiedyś pisaliśmy list, wkładaliśmy do koperty, naklejaliśmy znaczek i wrzucaliśmy do skrzynki pocztowej. Po trzech dniach docierał do adresata, został opatrzony stemplem z datą nadejścia do firmy, adresat dyktował odpowiedź i wysyłał ją do nas. List był kolejne trzy dni w drodze. Dzisiaj po napisaniu maila nadawca po krótkim czasie do nas dzwoni i pyta, dlaczego nie odpowiadamy? Jeśli ktoś jest posiadaczem Blackberry czy iPhona, które są jak elektroniczne kajdanki, ten sprawdza na wszelki wypadek, przed pójściem do łóżka swą skrzynkę elektroniczną. Wydaje się, że rozsądne byłoby wyłączanie tych urządzeń. Praca nie zając, nie ucieknie, przecież następnego dnia też ją
będziesz miał.
Aktualne badania mówią o ponad 30 zawodach, w których ludzie zagrożeni są syndromem burnout. Kto jest zagrożony najbardziej?
Szczególnie kobiety, ponieważ muszą poradzić sobie z podwójnymi, a nawet potrójnymi obowiązkami: matki, gospodyni domowej i z własną karierą. Zagrożone są osoby stawiające wobec siebie i innych zbyt wysokie wymagania. Zagrożeni wypaleniem zawodowym są ci wszyscy, którzy niczego nie potrafią odmówić, osoby poświęcające się dla innych. Trzeba nauczyć się mówić 'nie'! Jeśli uważam, że każdy może mną dysponować, to znaczy, że pomijam sam siebie i nie mam dla siebie czasu. Akurat ludzie pracujący w zawodach socjalnych, pielęgniarskich i nauczyciele, są ekstremalnie zagrożeni syndromem wypalenia.
Jak mogę stwierdzić, że mi to grozi?
Jest dużo sygnałów ostrzegawczych. Mówimy o 7 fazach. Wszystko zaczyna się od przesadnej euforii. Weźmy na przykład nauczyciela: kończy studia i idzie do pracy w szkole. Nagle konfrontowany jest z ambiwalencją: angażuje się w pracy, ale nagle stwierdza, że szkoła nie jest miejscem spełnienia marzeń. Dystansuje się od tego, co robi. Po pewnym czasie pojawia się rozczarowanie i niechęć. Z jego stosunku do pracy nie pozostaje nic pozytywnego. W pewnej chwili zaczyna mieć problemy z koncentracją i pamięcią, co zazwyczaj kończy się utratą zainteresowania tym, co robi, i obojętnością. W tej fazie pojawiają się problemy natury fizjologicznej, jak zaburzenia snu, rozwolnienie, szum w uszach, bóle mięśni, mdłości. Wtedy znajdujemy się w szóstej fazie, czyli przedostatniej. Ostatnią nazwałbym 'rien ne va plus' - nic nie jest możliwe. Nabieramy bardzo negatywnego stosunku do życia, cierpimy na głębokie depresje, odnosimy wrażenie, że nasze życie nie ma sensu, boimy się, popadamy w rozpacz, mamy lęki egzystencjalne.
Wtedy już nie wchodzi w grę coaching. Takie osoby muszą być leczone stacjonarnie na dolegliwości psychosomatyczne.
Czy to zawsze ma taki przebieg?
Nie. Zdarza się, że uda nam się wyjść z fazy trzeciej i czwartej, jeśli uruchomimy mechanizmy odnowy. Ale równie szybko można się znaleźć w fazie szóstej i siódmej.
Dużo się mówi o ,,Work-Life-Balance", o równowadze między życiem prywatnym a zawodowym. Czy to dobry pomysł?
Nie lubię tego określenia, ponieważ zakłada, że istnieje mur między życiem a pracą. A przecież praca jest integralną częścią naszego życia, dlatego zawsze mówię o ,,Work-Life-Integration". Chodzi o to, żeby obie fazy sensownie się zazębiały. Muszę sprostować błędną opinię, że regenerujemy się tylko w czasie wolnym, a w czasie pracy marnotrawimy nasze siły. Wielu ludzi czerpie nieprawdopodobne zasoby energii właśnie z pracy zawodowej. A to znaczy, że powinniśmy się po prostu zastanowić nad tym, co nam dodaje sił, a co nam ich ujmuje. To mogą być zarówno sytuacje w życiu prywatnym, jak i zawodowym. Są ludzie, niezwykle wrażliwi, którzy wolą życie zawodowe od życia rodzinnego. Ale są tacy, którzy chętniej są z partnerem i dziećmi. Dlatego każdy powinien dokonać ,,samoinwentaryzacji" zasobów energii; jej strat i pozyskiwania.
Czy muszę w takiej sytuacji poprosić o pomoc fachowca?
Nie. Każdy z nas powinien najpierw sam sobie pomóc. Wystarczy zacząć od pytania: Jak wygląda mój dzień? Można sobie wyobrazić wannę wypełnioną energią i zadać sobie pytanie: Czy wieczorem jest pełna czy prawie pusta? Co mi zabiera najwięcej energii? Co mnie energetyzuje? Może to jest np. pochwała, respekt, uznanie. A może zwykły uśmiech. Można sobie też zadać pytanie o stosunek do samego siebie.
Dziękuję za rozmowę
dpa / Barbara Coellen
red. odp.: Iwona D. Metzner