href="http://www.money.pl/gospodarka/inflacjabezrobocie/">href="http://www.money.pl/gospodarka/inflacjabezrobocie/">
Chodzą cały czas pijani, do tego bez przerwy imprezują. Tak o Polakach pracujących w Holandii, mówią jej mieszkańcy. Holenderski rząd twierdzi nawet, że imigranci z Polski uprawiają tzw. turystykę zasiłkową. Przyjeżdżają do pracy, szybko tracą ją i potem miesiącami żyją z holenderskich zasiłków. Dlatego tamtejszy resort pracy chce wprowadzić ograniczenia.
- Fedak: 300-400 tysięcy Polaków może wyjechać za Odrę
- "Za obijanie się chciała 200 zł. A miała posprzątać na błysk"
- Z czego żyją bezrobotni? Polacy pracują przede wszystkim w ogrodnictwie i na plantacjach. Wykonują prace, których nie opłacałoby się wykonywać Holendrom. Właściciele firm ogrodniczych twierdzą, że bez imigrantów z Polski czy Rumunii z trudem utrzymaliby swoje firmy. Nie byłoby komu zbierać owoce czy przycinać kwiaty.
Jednak jest jeszcze druga strona medalu. Polacy nie mają dobrej opinii w Holandii. Jak twierdzą mieszkańcy, mają oni skłonność do nadużywania alkoholu i imprezowania. Do tego wszczynają awantury. I by zaoszczędzić, gnieżdżą się w niewielkich mieszkaniach. Gdy zaś tracą pracę zasilają rzesze bezdomnych. W tym kraju funkcjonuje nawet określenie ,,polskie tsunami". Nasi rodacy stanowią większość wśród imigrantów. Najwięcej jest ich w dużych miastach. Na przykład w Hadze pracuje około 30 tys. Polaków.
Holenderski rząd chce wprowadzić ograniczenia. Niedawno Henk Kamp, holenderski minister pracy powiedział, że ,,bezdomnych i bezrobotnych imigrantów z Europy Wschodniej należy wysyłać do domu, a jeśli nie będą chcieli wyjechać dobrowolnie, to trzeba ich wydalać". Minister mówił też o konieczności ,, wyeliminowania nieuczciwych pośredników oraz o likwidacji turystyki zasiłkowej". Władze lokalne miałyby bardziej kontrolować imigrantów, np. to w jakich warunkach mieszkają.
Stanowisko ministra nie podoba się Polakom pracującym w Holandii, zaś polskie MSZ już wystosowało pismo.
Osoby pracujące w tym państwie uważają, że Polacy stwarzają nie większe problemy niż inne nacje. Powtarzają, że tworzy się niesprawiedliwy stereotyp.
- Tak samo imprezują imigranci z Rumunii czy Czech. Jednak to Polaków w Holandii jest po prostu najwięcej. Nie podoba mi się określenie ,,polskie tsunami". Ja pracuję na uczelni, specjalizuję się w biotechnologii i dotykają mnie takie określenia. Walczę z wrzucaniem wszystkich do jednego worka. Poza tym ograniczenia, które rząd planuje wprowadzić, mają znamiona dyskryminacji. Po to otwierano rynek pracy, by móc swobodnie pracować w innych krajach - uważa dr Lucyna Trocha.
Jarosław Madeja, który pracuje właśnie w ogrodnictwie uważa, że Polacy są cenieni przez pracodawców. Ale rzeczywiście ,,lubią poimprezować".
- A co innego robić wieczorami? Może i Polacy nie są święci, no ale bez przesady! Polacy może i piją, ale dobrze pracują. Co w tym złego że wieczorami chcą się zrelaksować. Przecież podobnie było w wielkiej Brytanii, Irlandii. Jakoś nikt w tych krajach nie chciał wprowadzać ograniczeń - twierdzi Madeja, 25-latek z Lublina.
Niektórzy jednak mają inną teorię. Uważają, że skłonność do imprezowania może wzrastać na emigracji.
- Są daleko od domu, rodziny, żony. Nie muszą się kontrolować. Czują się trochę, jak spuszczeni z przysłowiowego łańcucha. Poza tym mówią, że ciężko pracują i że zabawa im się po prostu należy. Powtarzają też, że karni i trzeźwi to będą w domu, w Polsce. To oczywiście dotyczy wszystkich emigrantów, z innych krajów również. Niestety często tak jest, że jednorazowe incydenty wpływają na to, jak postrzegana jest cała grupa - mówi Joanna Podolska, psycholog społeczny, doradca personalny.
Krzysztof Winnicki/ toy