Ponad rok spędził w Niemczech, gdzie pracował w budownictwie, głównie przy tynkowaniu. Podobną pracę wykonywał w Polsce, tyle tylko, że tam za większe pieniądze. I jak w naszym kraju tak i za zachodnią granicą miał zarejestrowaną własną działalność gospodarczą. Pan Paweł nie chce ujawniać nazwiska - dlaczego o tym na koniec tekstu. W Polsce prowadził i prowadzi (z przerwą na niemiecki wyjazd) własną firmę budowlaną. Co warte podkreślenia, mieszka w powiecie polkowickim, a więc najbogatszym regionie Polski, gdzie wiele osób zarabia znacznie więcej niż przeciętny mieszkaniec Europy Zachodniej.
- Łatwa kasa na częściach
- Chodziarz znajdzie pracę
- Norwescy pracodawcy szukają polskich pracowników Znajomość języka nie była potrzebna
Nie ma więc powodu do narzekań, pracy mu nie brakuje. Zajmuje się głównie wykończeniówką, tynkuje, szpachluje, maluje. Słowem generalnie robi wszystko jak to polski majster. - Lecz zawsze mnie ciągnęło w świat, w każdym razie wyjechać na jakiś czas warto, choćby po to, by porównać jak się żyje gdzie indziej - mówi.
A że Niemcy najbliżej, to postanowił szukać pracy tam. Na początku ubiegłego roku. Wcześniej obawiał się, że problemem może być to, że nie zna niemieckiego, ani w ogóle żadnego obcego języka. Lecz wystarczyło tylko poczytać gazety, czy portale internetowe, by znaleźć sporo ofert pracy zza zachodniej granicy dla takich majstrów jak on.
Szybko więc znalazł odpowiednią dla siebie. Ogłaszał się Polak, który od lat mieszka w Garmisch-Partenkirchen, 25 tys. miejscowości, kurorcie znanym głównie za sportów zimowych, położonym u podnóża Alp.
- W ofercie podał, że szuka budowlańców do pracy, lecz nie napisał, że nie chce ich zatrudniać, ale każdemu proponuje, by założył własną działalność. To już dopowiedział mi w trakcie rozmowy telefonicznej - wspomina pan Paweł. - Zgodziłem się na to nawet chętnie. Bo jednak zawsze zostawia to jakąś swobodę, a na etacie musisz słuchać szefa.
Stawki różne, ale wysokie
W Garmisch-Partenkirchen zjawił się na początku 2010 roku. Działalność gospodarczą, czyli Gewerbe, zarejestrował w miejscowym urzędzie gospodarczym. Musiał też założyć firmowe konto oraz wysłać do urzędu skarbowego odpowiedni formularz potrzebny, by mógł uzyskać numer identyfikacji podatkowej. To było wszystko, mógł zjawić się w pracy.
- Wcześniej myślałem, że Tomek, bo tak ma na imię ten Polak z ogłoszenia, za załatwienie robót będzie chciał dolę, ale okazało się, że nie - mówi Paweł. - Więc logiczne, że pomyślałem jaki ma w tym interes? Oczywiście zapytałem, odpowiedzieć mnie rozbawiła. Powiedział, że Polak, który za dużo nie pije, a przy tym jest uczciwy, to najlepszy pracownik. A on już ma trzech takich, to mogę być czwartym, razem z nim byłaby nas piątka. To już ekipa, która może pokusić się o całkiem spore prace. W granicach rozsądku oczywiście, ale dzięki temu każdy z nas może zarobić więcej, niż gdybyśmy działali sami, czy parami.
Faktycznie, jak się okazało pracy mieli tyle, że nie byli w stanie jej przerobić. Zajmowali się głównie tynkowaniem. Oczywiście w tym momencie należałoby napisać, ile za to brali. Lecz to nie taka łatwa odpowiedź, bowiem wszystko zależy od pracy, którą wykonywali. - Najłatwiej opisać standardowe tynkowanie tynkiem tradycyjnym - informuje pan Paweł - Braliśmy osiem euro za metr. Za tynk gipsowy dwanaście. Jeśli chodzi o prace niestandardowe, to naprawdę zależy od tego, co się robiło. Kiedyś w jednym hotelu zaprojektowano dziwne łazienki w których ściany ,,łamały się" w dziesięciu miejscach. W to trzeba należało wmontować listwy tynkarskie. Ciekawe to było rozwiązanie budowlane, nie widzieliśmy jeszcze takiego. Niemcy chyba zresztą też, bo jakoś miejscowi nie chcieli tego robić. My sobie poradziliśmy.
- Łatwa kasa na częściach
- Chodziarz znajdzie pracę
- Norwescy pracodawcy szukają polskich pracowników Teoria na temat zarobków
Część prac robili jako podwykonawcy niemieckich firm. Pan Paweł twierdzi, że Polacy są bardziej mobilni niż miejscowi.
- Kiedyś pracowaliśmy z niemiecką ekipą i wysiadła im maszyna tynkarska - opowiada. - Majster usiadł chwilę odpocząć, a później stwierdził, że trzeba dzwonić po serwis, nich przyjadą ją naprawić. Powiedziałem, żeby jeszcze nie dzwonił. Zajrzałem do środka i okazało się, że wystarczyło tylko korek wymienić. A bezpieczniki były w komplecie dołożone, bo maszyna na gwarancji. Wymieniłem i od razu chłopaki mogli wrócić do pracy. Za jakiś czas znów korek wysiadł, tym razem już Niemiec sam wymienił.
Składka ubezpieczeniowa, którą płacił, wynosiła trzysta euro. Do tego dochodziły koszty wynajmu lokalu, mieszkali we trzech w trzypokojowym mieszkaniu, każdy miał swój pokój. Zarabiał więcej niż w Polsce. - Dla przykładu tutaj biorę siedemnaście-osiemnaście złotych za położenie metra kwadratowego tynku tradycyjnego, a dwadzieścia siedem za tynk gipsowy - informuje.
W czerwcu wrócił do Polski, odwiesił tu działalność gospodarczą. Na razie Niemcy mu się znudziły, choć niewykluczone, że tam jeszcze wróci. Dlaczego nie chce ujawnić swojego nazwiska? Ze względu na swą teorię dotyczącą tego ile miejscowi płacą takim majstrom jak on. - Tutaj wielu górników, ma pensje wyższe niż Bawarczycy u siebie. Ale płacą stawki polskie, a jak się nie podoba, to sobie ściągną fachowców z innej części Polski - kończy.
Damian Szymczak /AS