Wielu bezdomnych od lat żyje ze sprzedaży gazet ulicznych. Teraz mają konkurentów: imigrantów, emerytów i żyjących z zasiłku. Czy można biednym zabronić sprzedaży gazet, żeby chronić jeszcze biedniejszych? Tom przyciszonym głosem namawia do kupna gazety ulicznej "Motz", ale ludzie patrzą na niego obojętnie i załatwiają wieczorne sprawunki. W końcu jeden przechodzień wyciąga 1,20 euro i gazeta zmienia właściciela. To był jedyny klient w ten mokry, zimowy wieczór. Po odliczeniu ceny kupna gazety Tomowi pozostaje w kieszeni 80 centów. Twierdzi, że "starczy mu prawie na kolację". Na zadowolonego jednak nie wygląda. - Mam stres z Rumunami - mówi.
Problem bezdomnego Toma
Tom ma 45 lat i od lat żyje na ulicy. Gazetę uliczną "Motz" sprzedaje w Berlinie-Schönebergu od siedmiu lat. Jego miejsce pracy jest zagrożone, ponieważ obecnie tych gazet nie sprzedają wyłącznie bezdomni, jak planowano w czasie zakładania pisma w 1995 roku. Dziś bezdomni walczą o dobre miejsca z osobami żyjącymi z zasiłku, z emerytami i imigrantami.
- Mamy już nową generację sprzedawców "Motza". Ani nie są bezdomni, ani bez środków do życia - twierdzi Tom. - Niektórzy mają nawet pracę - wzburzony woła po krótkiej przerwie.
Od jakiegoś czasu przed 'jego' supermarketem stoi kilka razy w tygodniu "pewien Rumun". Tom jest przekonany, że chce go wygryźć z tego miejsca. - Kiedyś zarabiałem ze sto euro dziennie. Teraz jak dobrze pójdzie zaledwie dwadzieścia. Tom uważa, że to z powodu konkurencji.
I rzeczywiście. Nagle zjawia się mężczyzna, który zajmuje miejsce Toma. Pochodzi z Mołdawii, gdzie mówi się po rumuńsku. Ma na imię Mario. Od prawie trzech miesięcy stoi regularnie przed 'Toma' supermarketem. Ponieważ jest zimno, naciągnął na czapkę granatowy kaptur swetra. Twierdzi, że "zarabia średnio około ośmiu euro dziennie".
Peggy Kaufmann dobrze zna swoich sprzedawców
Peggy Kaufmann zna najlepiej stosunki panujące między sprzedawcami gazet ulicznych w stosunkowo spokojnej dzielnicy na zachodzie Berlina. 43-letnia pedagog socjalna siedzi w niewielkim samochodzie kempingowym przy Nollendorfplatz i wydaje egzemplarze "Motza". Jeden kosztuje 40 centów, do tego dochodzi gratis kilka ciepłych słów i czasami coś do zjedzenia.
Kaufmann opowiada, że problem z nowymi sprzedawcami zaczął się kilka miesięcy temu. Również ona mówi o "Rumunach". - Ci nie kupują dwóch czy czterech egzemplarzy jak większość bezdomnych, lecz z mety 20 do 30. Po południu znów przychodzą i biorą następne gazety. Są dosyć dobrze zorganizowani. Gdy jeden zachoruje, zjawia się drugi i staje przed supermarketem. Ludzie jak Tom działają raczej w pojedynkę - mówi.
Podróżnym, którzy wysiadają przy Alexanderplatz, sprzedawcy gazet ulicznych oferują inną, o nazwie "Straßenfeger".
Berlin również metropolią ubogich
Według szacunków w Niemczech żyje ok. 248 000 bezdomnych, w samym Berlinie prawie 10 000. - Pieniądze zarobione ze sprzedaży "Motza" dla wielu nie są dodatkowym zarobkiem, lecz mają dla nich znaczenie egzystencjalne - twierdzi Peggy Kaufmann.
W redakcji "Motza"
Okno centrali "Motza" na berlińskim Kreuzbergu wychodzi na cmentarz. Współzałożyciel gazety i naczelny redaktor Christian Linde zamieszcza w niej w rytmie dwutygodniowym historie o ludziach doświadczonych przez życie, ale też aktualne wydarzenia polityczne.
Tematyką "Motz" przypomina klasyczne gazety: można się z nich dowiedzieć, co się dzieje z lotniskiem BER, albo o rosnących czynszach. Piszą profesorowie, studenci, freelancerzy, i oczywiście Linde. Nakład wynosi 15 000 egzemplarzy.
Linde twierdzi, że "Motz" nie jest gazetą bezdomnych, lecz "berlińskim magazynem ulicznym". I dokładnie to jest dla bezdomnych takich jak Tom problemem. Każdy może sprzedawać tę gazetę, obojętnie czy jest biedny, czy też bardzo biedny, czy ma mieszkanie, czy też nie, czy żyje z zasiłku, czy też odmawia przyjęcia pomocy. Linde twierdzi, że dziś setki ludzi w Berlinie sprzedają "Motza" i nikt nie musi udowadniać, że żyje na ulicy.
Bezdomny Dieter
Również Dieter sprzedaje "Motza". Miejsce przed supermarketem dzieli z imigrantem. W południe on, wieczorem Dieter. Tak się umówili. To nie jest jego prawdziwe imię. "Gdyby kasa się dowiedziała, potrąciłaby mu z renty".
- Do zadań gazety nie może należeć rozróżnianie między biednymi i bardzo biednymi - twierdzi Linde.
"Może jest na urlopie"
Toma nigdzie nie widać. Od kilku tygodni nie pojawia się na Motzstraße. Wszyscy go tu znali, tego bezdomnego z ciemną brodą o mrukliwym głosie, który dzień w dzień wystawał przed supermarketem.
- Może jest na urlopie - zastanawia się ciemnowłosa sprzedawczyni supermarketu. Mario z Mołdawii uważa, że "Tom na pewno siedzi za kratkami". Nawet wie dlaczego Tom się tam znalazł. "Podobno jechał bez biletu".
Teraz Mario wystaje przed supermarketem... bez konkurenta.
DPA / Iwona D. Metzner
Red. odp.: Elżbieta Stasik