Pan Bogdan mieszka pod Rzeszowem. Latem, dwa lata temu znajoma powiedziała mu, że wybiera się do pracy na plantacji we Włoszech, koło Foggi. Nie miał wtedy pracy, więc wysłał swoje podanie na adres tejże plantacji. Ledwie kilka dni później dostał stamtąd tradycyjną pocztą umowę, wraz z informacją, że ma się zgłosić pod koniec sierpnia. To co tam zobaczył, nie robiło dobrego wrażenia.
W nieustającym upale
- Do najbliższej miejscowości ze trzy kilometry - mówi. - Pracownicy, byli nimi głównie Polacy i Rumuni, wszyscy mieszkaliśmy w kilkuosobowych namiotach. Stały na podmurówkach, chodziło o solidne podłoże, żeby się któryś nie przewrócił. Wspomina, że zlewy były na świeżym powietrzu, połączone długim, gumowym wężem. Leciała z niego gorąca woda, bowiem wąż rozgrzewał się w upale. Do tego dochodził budynek, kryty blachą falistą, z dwoma prysznicami i kilkoma toaletami. Słowem warunki kiepskie, do tego odległość od najbliższego miasteczka, gdzie z reguły musieli chodzić na piechotę po zakupy.
Wszyscy zatrudnieni na plantacji rwali zielone pomidory. - Tak twarde jak ziemniaki, można nimi było rzucać - opowiada pan Bogdan. - Włosi robią z nich jakieś przetwory, czy marynaty. Zresztą to mnie najmniej interesowało, ważne że łatwo to się zbierało, bo człowiek nie musiał się z tym certolić jak z jajkiem.
Do pracy wstawali o godzinie 4 rano i praktycznie za chwilę już wszyscy byli na polu. Pomidory zbierali do godziny 8:30. Tak krótko, bo po prostu dłużej się nie dało. Około dziewiątej upały były już bowiem nieznośne. - Dlatego też nie szło spać w dzień - stwierdza. - Po prostu w namiotach było tak gorąco, że się nie dało oka zmrużyć. Więc wszyscy snuli się przez cały dzień z miejsca na miejsce. Szczęście, że był tam stawek, od którego wiało czasem chłodniejsze, czy lepsze określenie, mniej gorące powietrze, więc tam siedzieliśmy czasem po parę godzin. Kilkakrotnie zdarzyło się, że dorobił trochę po południu w sortowni pomidorów. Przy długiej taśmie pracowały kobiety, mężczyźni wysypywali pomidory na taśmę.
60-70 euro dziennie
Zarobki uważa za przyzwoite, biorąc pod uwagę fakt, że pracował tylko około pięciu godzin dziennie. Płacono na akord, on zarabiał około sześćdziesięciu, czasem siedemdziesięciu euro dziennie. Parę razy dorobił po kilkadziesiąt euro popołudniami w sortowni. Plusem spartańskich warunków, w jakiś wszyscy mieszkali, było to, że nie musieli za to nic płacić. Jedynie żywili się we własnym zakresie. Był tam jeszcze jeden budyneczek, z kilkoma kuchenkami gazowymi, w nim gotowali.
- W sumie więc jak ktoś nie ma nic innego do roboty, to niech tam jedzie - uważa pan Bogdan. - To praca na sierpień i wrzesień. Jak się nie wydaje na alkohol, czy inne głupoty, to można trochę pieniędzy przywieźć do domu.
Za ,,inne głupoty" uważa alkohol oraz parę innych specyfików, po których ludzie, zwłaszcza ci młodzi czują się doskonale. Tyle tylko, że wyłącznie w chwili gdy je zażywają. - Tam pracowali przeważnie młodzi ludzie, głównie studenci z Polski. Przyjechaliśmy grupą dwudziestu osób. Po tygodniu ósemka odpadła, musiała wrócić do kraju. Nawet nie dlatego, że byli słabi z natury. Lecz jak się pije przez pół nocy i zażywa, nawet nie chcę wiedzieć co, a później śpi godzinę, to każdy organizm by się wykończył. A niestety tam panują potworne upały i praca jest ciężka. Słowem, by wytrzymać, człowiek nie może się osłabiać - kończy.
Nasz komentarz: Foggia to już południowe Włochy, które nie cieszą się dobra opinią, szczególnie wśród Polaków. To właśnie w okolicach tego miasta kilka lat temu istniały prawdziwe obozy pracy, gdzie naszych rodaków przetrzymywano w skandalicznych warunkach. Dochodziło nawet do mordów. Było to możliwe, gdyż w tym regionie praktyczną władzę sprawuje mafia. Z powyższej relacji wynika, że praca dalej jest tam ciężka, upał nieznośny, ale traktowanie pracowników normalne, a zarobki całkiem niezłe.
Damian Szymczak